Są płyty które nigdy się nie starzeją. Po prostu słuchając ich można być pewnym, że nie dopadnie nas smutna myśl, że to już nie to, że trąci myszką. I oto jedna z nich. I Ching. Album bez tytułu, lub bez nazwy zespołu. Powstał w sumie dzięki Hołdysowi, który w dzisiejszych czasach jest bardziej kojarzony z aferą ACTA niż z jakąkolwiek muzyką. A szkoda. Tutaj udowadnia swoją wielkość.
Materiał powstawał długo i, jak pisze Zbyszek Hołdys: "Ta płyta jest owocem talentu, pracy i dobrej woli wielu ludzi. Także tych, których nigdy nie poznamy. Chciałbym, by wiedzieli, że o nich myślimy." Nagrany w studio mojej ukochanej Trójki, tylko potwierdza klasę tego radia.
Słuchając tej płyty nie mogłem nie zwrócić uwagi na cytat, który jest mottem bloga Piotra K.: "I nie bądź jak odkurzacz Co tylko ssie by ssać". Jak bardzo zmieniło się znaczenie tego zdania w dzisiejszych czasach!
Po latach trudno mi tej płyty wysłuchać w całości, za jednym razem. Hołdys, poza dwoma nagraniami, przynudza i dołuje okrutnie, z pozostałych nagrań, podobają mi się może ze trzy ,reszta jak dla mnie jest zbyt nużącą.
OdpowiedzUsuńTrochę to za mało, jak na jedną dobrą płytę, a co dopiero mówić o albumie dwupłytowym.
Kiedyś lubiłem w całości to wydawnictwo.
Zawsze lubiłem tę płytę i lubię do dziś. Oczywiście nie wszystkie utwory tak samo. Brawa dla Hołdys i spółki. Przy okazji: wczoraj przypomniałem sobie pierwszą płytę Ten Years After i przy jednym z utworów natychmiast miałem skojarzenie z I Ching. Zgadniejcie, przy którym? Ciekaw jestem, czy to zamierzony efekt Hołdysa, czy przypadek...
OdpowiedzUsuń