Pokaż przykład MUSIC ON THE HEAD: października 2011 -in search of the lost chord.

sobota, 29 października 2011

Bionulor

Bionulor

   Oto debiutancka płyta Bionulora z roku 2009. Kim jest Bionulor i skąd go wytrzasnąłem? Ano (co może stać się już nudne) z forum mojej ulubionej gazety "Hi-Fi i Muzyka" oczywiście! Kiedyś-tam-kiedyś znalazłem wątek, w którym Bionulor pochwalił się swoim debiutem. Jak zapewne zdążyliście zauważyć, żyję muzyką elektroniczną i wszelkie eksperymenty z nią związane witam z niekłamanym entuzjazmem. Więc obiecałem sobie, że kiedyś w końcu kupię tą płytę. Obiecanki-cacanki... Czas mijał i Bionulor zdążył wydać swoją drugą płytę, "Sacred mushroom chant", a ja wciąż pozostawałem w stanie "chciejstwa" zakupu. W międzyczasie znalazłem stronę Bionulora na Myspace i nawet zostaliśmy "znajomymi". Przesłuchałem dostępne tam utwory i... zakup płyt wciąż wisiał w próżni.
   Aż do teraz. Kupiłem od razu oba albumy. Mam teraz całą dyskografię :-) Ale zajmijmy się debiutem. Muzyka tam zawarta powstaje na podstawie metody "100% sound recycling" wymyślonej przez autora. Cóż to oznacza? Otóż każdy utwór powstaje z jednego sampla, który potem jest przetwarzany, a wszelkie zakłócenia i szumy powstałe przy jego tworzeniu nie są usuwane. Fajnie tak sobie to napisać, ale gdy się słucha tej muzyki, to ciężko w to uwierzyć. Naprawdę! Mamy tu do czynienia z potężną dawką eksperymentu muzycznego, który nie pozwala ot, tak spokojnie posłuchać tej płyty. Muzyka absorbuje, zniewala, nie pozwala skupić się na czymkolwiek innym oprócz słuchania. Nie jest to łatwy przekaz, ale chwile poświęcone na zagłębienie się w świecie stworzonym przez Bionulora nie są stracone, zapewniam was.  Jeśli lubicie elektroniczną muzykę eksperymentalną to kupcie tą płytę, a najlepiej obie. Nie pożałujecie! Cena niewielka, aby się przekonać wystarczy kliknąć tutaj.
   Ale zapomniałbym! Chciałem się pochwalić! Kupując płyty na Allegro poprosiłem o dedykację. I mam! Popatrzcie!

Bionulor -dedykacja

wtorek, 25 października 2011

Miles Davis -Big fun

Miles Davis -Big fun

   Z tą kasetą (i nie tylko z tą!) wiąże się taka historia: jak wiecie zaglądam na forum pisma Hi-Fi i Muzyka i poznałem tam kilku zapaleńców muzycznych, którzy na sprzęcie i muzyce na pewno znają się lepiej niż ja :-)
   Od Wycy kupiłem pre gramofonowe CS Blue, ale Iro zrobił mi taką radosną frajdę, że aż do dziś nie mogę uwierzyć, że tacy ludzie jeszcze chodzą po tym Bożym świecie. Otóż pewnego pięknego dnia dostałem od niego info, że ma około 50 kaset z którymi nie ma co zrobić, sam ich nie używa, wręcz mu przeszkadzają. Więc może bym chciał? Heh, pewnie, że chciałem! I wiecie co? Zrobił to całkowicie BEZINTERESOWNIE. Rozumiecie? Nie? No to inaczej. Nie zapłaciłem za nie złamanego grosza. NIC. Mało tego. Ira w życiu nie widziałem na oczy, nie jest moją rodziną, znamy się tylko przez forum. Nieczęsto zdarzają się tacy ludzie, prawda?
   Więc niech ten post będzie formą podziękowania za ten wspaniały gest, zwłaszcza, że muzyka na kasetach jest zacna i bardzo dobrze nagrana. Słuchając kaset z taką jakością nagrań aż nie chce się wracać do cedeków.  Słuchałem już z nich Porcupine Tree, słuchałem Camel, a dziś pora na Milesa Davisa.
   Kiedyś już pisałem: nie znam się na jazzie. Ale czasem mnie ciągnie ku temu gatunkowi, w sumie nawet nie wiem czemu. Po prostu szukam odmiany? Nowych emocji? Na "Big fun" znalazłem i to, i to. Nie wiem, czy jest to płyta dobra, czy zła, ale dziś mnie zafascynowała. Dużo tu przestrzeni, eksperymentu, trudnej do opisania wartości, która każe skupić się na płynących dźwiękach. Może piszę bzdury, ale tak to właśnie odbieram. Davisa słuchałem jeszcze wspaniałego "Kind of Blue" oraz "Tutu", które mi nie podeszło. Ale "Big fun" okazało się dużą radochą również dla mnie!

niedziela, 23 października 2011

Klaus Schulze -Are you sequenced?

Klaus Schulze -Are you sequenced?

   Tytuł albumu odnosi się oczywiście do Hendrixsowskiego "Are you experienced?" Nie wiem ile ma z nim wspólnego, bo go nie słyszałem :-( Może kiedyś nadrobię braki. Kaseta pochodzi z roku 1997, a źródła podają, że album został wydany w roku 1996. Ciekawe, skąd ta rozbieżność.
   A muzyka? Hmm... Czuć tu sterylną fascynację Klausa cyfrowym dźwiękiem. Całość przypomina mi trochę "The Dresden performance". No, może jest tu większa dynamika, muzyka zmienia się tu o wiele szybciej. Dużo tu improwizacji. Cała ta kaseta to jedna wielka improwizacja!
   A jak się tego słucha? No, tu mam problem. Z jednej strony jest przestrzennie, szybki rytm elektronicznej perkusji nadaje muzyce dużo dynamiki, ale... No właśnie. Wolę starsze klimaty Klausa, co zresztą już wcześniej pisałem. Analogowe brzmienia bardziej mnie fascynują.

piątek, 21 października 2011

Kate Bush -Director's cut

Kate Bush -Director's cut

   Posłuchałem tej płyty pierwszy raz w pracy, grała sobie jako tło do obowiązków i nie wypadła dobrze. Niby coś tam sobie grało, ale było smętnie, mdło i nijako. Teraz postanowiłem posłuchać jej jeszcze raz na spokojnie w domciu. I nie jest lepiej. Niestety... Może poprawiło się odczucie co do dynamiki samej muzyki (nie jest tak strasznie smętnie), ale ogólnie rzecz ujmując nie jest to dobra płyta. Jest przeciętna. Po prostu.
   Jeśli tak mają brzmieć nowe, ciekawsze wersje piosenek z dwóch chyba najważniejszych albumów Kate Bush, to ja wychodzę. Poza tym głos Pani Bush już nie brzmi jak kiedyś. Jest stłumiony, matowy i na dodatek pojawia się bardzo denerwujące seplenienie. Czy to już wiek upomina się o swoje prawa?

środa, 19 października 2011

Eris Is My Homegirl

Eris Is My Homegirl

   Wymiękłem... Już kilka dni temu! Ale od początku. Chyba w Niedzielę z żoną skakaliśmy sobie po kanałach w telewizorze i traf chciał, że wskoczyliśmy na Polsat, gdy leciał show "Must be the music". Mam przesyt oglądania tego typu programów i w sumie już miałem wcisnąć plusik na pilocie aby polecieć dalej, ale akurat miał się zacząć występ "Eris...". Na pierwszy rzut oka wydało mi się, że usłyszę następną polską wersję brit-popu. Srogo się myliłem. Zagrali. I to jak! Wcisnęło mnie w fotel, serce szybciej zabiło, a oczy wyszły z orbit. Masakra. Odjazd na całego! To, co ten siedemnastolatek wyczynia ze swoim głosem, po prostu zwala z nóg. Poza tym zespół jest świetnie zgrany, utwory nie rażą monotonią. Zresztą po kilknięciu powyższego obrazka przeniesiecie się na ich Facebookową stronę, na której można posłuchać trzech numerów. Koniecznie posłuchajcie wszystkich!
   Jak każdy z nas słyszałem już wielu wykonawców uczestniczących w takich programach. Idol, Mam talent, X-Factor i inne takie skutecznie uodporniły mnie na smętnie zawodzące panienki i pseudo-rockowych kolesi całujących potem foki. Niestety, po ogłoszeniu wyników okazywało się, że laureaci nie mają nawet pomysłu na materiał na płytę. Doskonale radzili sobie wyśpiewując cudze utwory, a gdy przyszła pora na nagranie autorskiego materiału, wyłaziła marna pustka. Chlubnymi wyjątkami są Ania Dąbrowska i ostatnio Kamil Bednarek (chociaż jego nie trawię, bo nie lubię reggae).
   Kończąc swój przydługi wywód tylko jeszcze napiszę, że "Eris Is My Homegirl" to jak na razie jedyny zespół z kręgu wykonawców para-Idolowych, o którym pomyślałem, że jego płytę na pewno kupię.
   Tylko co to do cholery znaczy "Eris Is My Homegirl"???

poniedziałek, 17 października 2011

Yello -Claro Que Si

Yello

   Yello to jeden z tych zespołów o których raczej się nie słyszy. Polubiłem go milion lat temu, gdy w ukochanej Trójce ich usłyszałem (jaka to była płyta to już nie pamiętam). Pamiętam, że czytałem wtedy "Aleję Potępienia" Rogera Zelaznego i ich muzyka tak rewelacyjnie współgrała w post-nuklearnym światem stworzonym w książce, że postanowiłem się rozejrzeć za ich płytami. A że w tamtych czasach jedyną możliwością posłuchania ciekawej muzyki były Trójkowe audycje, to ślęczałem wieczorami z kasetą gotową do nagrania. W ten sposób mam ich prawie wszystkie płyty na kasetach. 
   Ale tą jedną mam na analogu. Nie jest to ich najlepszy album, ale ma w sobie ten niepowtarzalny klimat, tą umiejętność stworzenia muzycznego spektaklu, opowiedzenia historii, która trafia nawet bez zrozumienia tekstów piosenek. Wszystko zostaje wyświetlone  głowie.
   To chyba jedyny zespół, który w ten sposób potrafi dotrzeć do słuchacza.

sobota, 15 października 2011

Kraftwerk -Autobahn

Kraftwerk -Autobahn

   Kraftwerku to jeszcze chyba u mnie nie było. To błąd! Przecież to jedna z grup, która przyczyniła się do rozwoju obecnej muzyki elektronicznej, włączając w to techno. No więc dziś przejedziemy się Autostradą w wyobrażeniu Elektrowni ;-)
   Na początku słychać odgłos ruszania czegoś na kształt samochodu, aczkolwiek nie jest to na pewno czterodrzwiowa osobówka... Tak wita nas dwudziestodwu minutowy utwór, w którym praktycznie się nic nie dzieje. Witamy na Autostradzie! Jest rytmicznie, jest jednostajnie, ale czy jest monotonnie? Wcale nie! Autobahn to utwór, który w sumie mógłby trwać nawet trzy godziny, a i tak nikt by się nie zorientował.
   Zastanawiacie się dlaczego trwa akurat tyle czasu? To proste. Dłuższy utwór chyba by się nie zmieścił w całości na jednej stronie płyty winylowej, a nie zapominajmy, że "Autobahn" ukazał się w roku 1974, więc nikt o cedekach nawet nie marzył.
   Co jest dalej na płycie? A w sumie kogo to obchodzi? No, chwila... Jest jeszcze jedna perełka wśród tego eksperymentalnego improwizowania. To "Kometenmelodie 2"! Jejka, jak ja lubię ten utwór! Jest tak radośnie naiwny, że aż człowiek sam się uśmiecha bez przyczyny! Naprawdę, fajny kawałek!

piątek, 14 października 2011

The Moody Blues -In search of the lost chord

The Moody Blues

    Oto płyta, której tytuł widnieje jako rozwinięcie nazwy mojego bloga! Moody Blues jest bardziej kojarzony z płytą "Days of future passed" i pochodzącym z niej przebojem "Nights in white satin". Ale i tutaj jest kilka kawałków chwytających za serce. Słuchając "In search..." wkraczamy w świat transcendentalnej medytacji i psychodelii okraszonej narkotycznymi podróżami twórców. Album na miarę tamtych hipisowskich czasów. Początki rocka progresywnego? Jak najbardziej!
   Moim absolutnym naber łan jest tutaj "Thinking is the best way to travel", praktycznie zawsze słucham tej płyty od... drugiej strony. Zaczyna się ona świetnym "Voices in the sky" który potem przechodzi w "Thinking..." A potem... Potem już czekam na końcowy "Om". I czasem nawet nie obracam vinyla, tylko jeszcze raz puszczam sobie stronę B.

środa, 12 października 2011

Maurice Ravel -Bolero & Piotr Czajkowski -Uwertura Rok 1812

Ravel, Czajkowski

   Bolero Ravela znają chyba wszyscy. Ten jednostajny, majestatycznie narastający utwór zaczyna się cicho i nic nie zapowiada potęgi jego zakończenia. Aż dziwne, że Bolero jest wzorowane na hiszpańskim tańcu ludowym o takiej samej nazwie. Uch, mocna rzecz, naprawdę :-) A początki były bardzo trudne, publika nie lubiła tego dzieła, jego wykonania kończyły się gwizdami i tupaniem. Cholera wie, czemu... W dzisiejszych czasach to chyba najbardziej rozpoznawalny utwór Ravela.
   Z rozpoznawalnością jest podobnie z uwerturą Czajkowskiego, która znajduje się na drugiej stronie płyty. Nie macie czasem wrażenia, słuchając czegoś na przykład w radio, że znacie to od bardzo dawna, ale za skarby świata nie wiecie kto jest kompozytorem, że o tytule nie wspomnę? No to chyba właśnie "Rok 1812" jest jednym z takich dzieł. Gdy pierwszy raz kładłem płytę na gramofonie, to nie sądziłem, że za kilka minut pomyślę: "Hej, znam ten kawałek!". I wiecie co? Wy też na pewno znacie!

poniedziałek, 10 października 2011

The Police -Synchronicity

The Police

   Ostatnia studyjna płyta Policjantów jest kawałkiem naprawdę świetnego, rockowego grania. Aż dziwne, że zespół się rozpadł, co? Ja wiem, że cały czas się kłócili, ale dlaczego zarzynać kurę znoszącą złote jajka? Chłopaki z Myslowitz też się nie lubią już jak dawniej, a mimo to wciąż nagrywają! A może jednak lepiej zejść ze sceny niepokonanym? W każdym razie "Synchronicity" zaczyna się szybkim utworem tytułowym (a raczej jego pierwszą częścią) i ta dynamika nie opuszcza nas już praktyczne do końca płyty.
   Oczywiście najbardziej znany jest "Every breath you take", ale nie warto ograniczać się tylko do tego utworu. Osobiście bardziej lubię "Mother", "Miss Gradenko" i "King of pain". 
   Na moim egzemplarzu w spisie utworów na płycie jest błąd. Zamiast "Every breath you take" jest "Everu" -lubię sobie pomyśleć, że mam jakiś niezwykle rzadki (wręcz jedyny taki!) egzemplarz ;-)

piątek, 7 października 2011

Moja Stodoła prezentuje:
Polskie Blogi Muzyczne

Polskie Blogi Muzyczne

   Uwaga! Bardzo fajna inicjatywa twórcy bloga Moja Stodoła! Otóż na Facebooku został utworzony Fanpage pod tytułem Polskie Blogi Muzyczne, który ma skupiać wokół siebie blogi traktujące o szeroko pojętej muzyce. Aby się tam rozejrzeć, wystarczy kilknąć w obrazek. Jeżeli chcecie, aby wasz blog również się tam znalazł, wejdźcie tutaj i dajcie znać Kierownikowi :-)
   Jak pisze sam pomysłodawca:

Z przyjemnością i dumą informuję, że uruchomiliśmy (my - czyli ja i Moja Stodoła) oficjalny fanpage Polskich Blogów Muzycznych.
Znajdziecie tam informacje o nowych wpisach na najciekawszych polskich blogach poświęconych muzyce (różnej muzyce, bo rozrzut tematyczny jest olbrzymi).
 

czwartek, 6 października 2011

Steve Jobs nie żyje

Steve Jobs

   Nie mam iPoda. Nie mam iPada. Nie mam iCzegokolwiek. Więc dlaczego piszę o śmierci człowieka, który w sumie chyba z muzyką ma niewiele wspólnego? Czy na pewno niewiele? Jego odtwarzacze robią furorę na całym świecie, a iTunes to jeden z największych sklepów z muzyką. Niedawno co niektórzy świętowali otwarcie polskiego oddziału.  Jednak czy to dobrze? Pliki tam sprzedawane są nie najlepszej jakości, niemal każde mp3 nielegalnie zassane z sieci ma lepsze parametry. Do tego ceny. Zakup całego albumu jest porównywalny z zakupem normalnego CD (którego potem możemy sobie sami zripować do dowolnego formatu).
   Więc dlaczego wizja Steve'a tak szybko opanowała niemal cały świat? Nie wiem. I chyba w tym tkwił geniusz tego człowieka. On wiedział. I dlatego dziś wypada oddać cześć wizjonerowi, który zmienił świat. Na lepsze, czy gorsze -to sprawa dyskusyjna i w tym momencie drugorzędna.

wtorek, 4 października 2011

Akai GXC-710D

Akai GXC-710D

   Niedzielna wycieczka na giełdę skończyła się przytarganiem do domu kolejnego klamota. Magnetofon Akai -ciężki jak cholera, wymagał przetarcia ściereczką i wyszorowania przedniego, aluminiowego panelu. Wszystkie żaróweczki świecą, w ciemności wygląda zabójczo z podświetlonymi wskaźnikami i kasetą. Gra trochę dziwnie, gdy porównałem go do swojej Yamahy KX-580 to przez kolumny był o wiele gorszy, ale po 20-30 minutach zagrał już zupełnie inaczej! Gdy przełączyłem się na słuchawki, to już nie byłem taki pewien, który lepszy. Na pewno mniej szumi na biegu jałowym.
   A oto środek:
 
Akai GXC-710D

   Jak widzicie, budowę ma jak Pancernik Yamato;-) No i teraz mam zagwozdkę. Którego sobie zostawić?

niedziela, 2 października 2011

Pink Floyd -Dark Side Of The Moon

Pink Floyd

   Słuchane po wymianie wkładki. Cała płyta pokazała zupełnie inny wymiar dźwięku. To, co myślałem, że znam prawie że na pamięć pokazało nowe, nieznane oblicze. Pojawiły się wcześniej nie słyszane dźwięki, bas stał się prężniejszy, potężniejszy. Wszystko nabrało nowego blasku, dynamiki. Pamiętacie kuranty zegarów z początku "Time"? Albo monety z "Money"? Uch, naprawdę... Nigdy wcześniej nie słyszałem ich w ten sposób!
   Dodam ciekawostkę. "Dark Side..." mam w dwóch wersjach. Pierwsza, najważniejsza to:


   A druga, to płyta którą kupiłem jakieś 15 lat temu od człowieka z ogłoszenia w Kontakcie. Sprzedawał płyty CD, a że niewiele miał ciekawego, to spytałem się, czy nie ma może winyli. Przyniósł kilkanaście i pomiędzy nimi znalazłem takiego rodzynka:


   Jest to wydanie... Urugwajskie z roku 1974 :-) Trochę się bałem, że to jakiś cover i usłyszę Pink Floyd po hiszpańsku, ale na szczęście okazało się, że to oryginalna muzyka. Dodam, że tytuły utworów też są pisane po hiszpańsku :-) Czad, co nie?

sobota, 1 października 2011

Good bye, Stanton!

Stanton

   W Piątek był Wielki Dzień. Dzień, w którym wymieniłem wkładkę w swoim gramofonie. Jak widzicie na powyższym obrazku, wcześniej grał tam Stanton TH500MkII. Z tego co wiem, to Thorensy z serii TD166 były sprzedawane z tą właśnie wkładką, więc jest duże prawdopodobieństwo (graniczące z pewnością!), że Stanton gra tam od dobrych trzydziestu lat...
   Więc, jak sami widzicie, najwyższy czas na zmiany. Udałem się na rekonesans. Chciałem zasięgnąć fachowej rady, po prostu już sam nie wiedziałem co kupić. Na początku myślałem o Grado Prestige Black, potem, po kilku dniach kopania po Internecie, zacząłem skłaniać się ku Audio technice AT440MLa. Pierwsze moje korki skierowałem (bo było bliżej) do szczecińskiego Audiofila. Myślałem, że pogadam z fachowcami, że ktoś coś mi poradzi. A gdzie tam... Dwóch panów obsługujących było szalenie zaskoczonych, że ktoś przekroczył progi ich sklepu! Po wyłuszczeniu przeze mnie problemu jeden po prostu nic nie mówił, a drugi nie ruszając się z wygodnego fotela stwierdził, że mają w ofercie wszystkie wkładki Ortofona, ale dopiero do sprowadzenia. Żaden nawet nie pomyślał o zaproponowaniu odsłuchu, czy też o spytaniu się chociażby do czego chcę tą wkładkę zamontować! 
   Opuściłem to miejsce szybko i jeszcze szybciej udałem się do znajdującego się trochę dalej DAT-a. Prowadzi go człowiek, któremu udało się stworzyć coś na kształt małej świątyni dźwięku. Byłem tam już kilka razy i zawsze czuję się tam świetnie. Pan Zbyszek wysłuchał moich wątpliwości i zaproponował wkładkę Ortofona. O, taką:

Ortofon MC-1 turbo

   Jest to wkładka typu MC, ale współpracująca z przedwzmacniaczami dla wkładek typu MM, co było dla mnie o tyle ważne, że mój CS Blue tylko z takimi może grać. Do tego zaproponował mi cenę o ponad 30% niższą od rynkowej. Mało tego, mogłem jej sobie posłuchać i to na naprawdę dobrym sprzęcie. Zdecydowałem się na drugi dzień. Wkładeczka poczekała sobie trochę w szafie, aż w końcu w Piątek wieczorem nadszedł czas zmiany. Przygotowałem narzędzia i dawaj do roboty!


   Potem jeszcze kalibracja za pomocą narzędzia Align It:

Pro-Ject Align It

Ustawienie nacisku na przepisowe 2 gramy:


   I.... Gra muzyka!!! Na pierwszy ogień poszło "Dark side of the moon" Pink Floyd. Jak zagrało? Napiszę następnym razem!


   Na powyższym zdjęciu widać, że musiałem podłożyć podkładki, żeby poprawnie ustawić azymut, nie wiem jak go regulować w moim gramofonie.