Pokaż przykład MUSIC ON THE HEAD: sierpnia 2011 -in search of the lost chord.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Tangerine Dream -Hyperborea






   Hyperborea już niestety pochodzi z okresu działalności Tangerine Dream, kiedy to ich muzyka praktycznie przestała na mnie robić jakieś większe wrażenie. Płyty przestały być nowatorskim, rwącym strumieniem świeżych pomysłów, a zaczęły przypominać proste generowanie miałkich melodyjek z komputera. 
   Już na Hyperborei to słychać. Moim ulubionym utworem tutaj jest "No man's land", szybki, dynamiczny, taki do posłuchania jednym uchem przy robieniu czegoś innego. Następny jest tytułowy kawałek, który jest właśnie takim wygenerowanym numerem z kompa. Kurcze, w naszych czasach zrobienie takiego numeru trwałoby może pół godziny! Na szczęście "Cinnamon road" jest ciekawszy. Posiada coś, co można by nawet nazwać rockowym zacięciem, pojawiają się jakby gitarowe dźwięki dodające muzyce trochę energii i polotu. Cały utwór jest w sumie krótki jak na elektroniczne standardy (niecałe cztery minuty) i oparty na jednej melodii, ale miło się go słucha.
   Dopiero ostatni utwór na płycie daje odczucie obcowania ze starym Tangerine. "Sphinx Lightning" to długa, rozbudowana kompozycja, refleksyjnie tworząca spokojnie stonowany klimat. O, tego NAPRAWDĘ dobrze się słucha! W sumie płyta mogłaby się składać z dwóch kawałków: pierwszego i ostatniego i nic by nie straciła.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Scorn -Vae Solis

Scorn

   Debiutancki album Scorna. Tak jakby jeszcze nie było wiadomo w którym kierunku podąży grupa. Mamy tu sporo gitarowej jatki, sporo industrialnego jazgotu, ale też o wiele więcej mrocznej podróży wgłąb elektroniczno-samplerowej piwnicy pełnej dubowych odgłosów. Dark ambient dopiero dochodzi do głosu -jednak mamy tu sporo gitar. Cały album brzmi jak jakże cudowne jeżdżenie styropianem po szkle. Nie lubicie? To polubicie!
   Ta muzyka nie da wam spokoju. Ta muzyka wrasta w człowieka jak stara blizna. Najsłabszym numerem jest tutaj ""Walls of my heart", aczkolwiek nie znaczy to, że to słaby utwór. Po prostu odstaje od reszty. Koniecznie posłuchajcie "On ice", "Heavy blood" i "Scum after death". 
   Zresztą, do końca CD już wszystko jest jedyne w swoim rodzaju.

sobota, 27 sierpnia 2011

Pink Floyd -The piper at the gates of dawn

Pink Floyd

   To pierwszy album tej grupy. W zasadzie jest to dzieło Syda Barreta, ale niech tam będzie, że całego zespołu. W końcu na okładce jest Pink Floyd napisane. Ciekawe, czy Floydzi w ogóle by zaistnieli, gdyby nie było Barreta? Pewnie nie jestem pierwszym, który się nad tym zastanawia.
   A płyta -no cóż, czuć, że to debiut. Czuć, że to początki psychodelii. I, niestety, czuć, że to trochę trąci myszką. Są utwory, które trzymają poziom, ot, chociażby "Astronomy domine" albo Scarecrow". Jest też odpalony w kosmos "Interstellar overdrive", chociaż słuchałem jego z mieszanymi uczuciami. Ciekawa rzecz, ale mimo wszystko czuć tu bardzo te późne lata 60. No, w sumie to z tego okresu pochodzi ta płyta, więc "o co kaman" -jak to mówi moja córuchna. No właśnie o to, że świeżości te utwory straciły dużo i słucha się ich jakby gryząc przedwczorajszy chleb. Niby zdatny do jedzenia, ale to już nie to...

Type O Negative -Bloody kisses

Type O Negative




   Oj, uwielbiam tą płytę! Najgorszy jest początek "Machine screw", te jęki panienek, że niby tak fajnie jest, a nie jest fajnie. Ale potem... Potem to już jest tylko i wyłącznie maxxxymalnie zajebiście. Swego czasu, długie włosy posiadając, ile razy darłem ryja  "Jesus Christ looks like me"? A ile razu zasłuchiwałem się w jakże dobitny i wyrazisty "Kill all the white people"? Albo "We hate everyone"? A "Too late: frozen"? O rany, to kawał naprawdę wspaniałej muzyki!
   Hej, Peter, człowieku, musiałeś umierać? Tu, na ziemskim padole wciąż są ludzie, którzy noszą w sercu Twoją muzykę, a przed oczami mają potężną posturę długowłosego byka z gitarą na łańcuchu przewieszoną przez ramię...

piątek, 26 sierpnia 2011

Philips CD 670

Philips CD 670

   Tak, to ten drugi z polowania na giełdzie. Tak, nie działa. No może nie do końca. Czyta płyty, elegancko działa na wyjściu SPDIF, ale na wyjściu analogowym... też  gra, tylko buczy.  I to porządnie! Na razie podłączyłem go do swojego DAC-a i porównuję transporty. Yamaszka kontra Philips. "Bez sensu! Przecież sygnał cyfrowy jest taki sam z każdego źródła! W końcu to tylko zera i jedynki!" -ktoś mógłby się oburzyć.
   Hmmm... Też tak myślałem, ale uwierzcie mi, jest różnica. Minimalna, ale jest. Dźwięk z Yamaszki był jakiś taki bardziej czysty, taki aż ostry, docierający głębiej, żywszy. A Philips był jakby przygaszony, stłumiony. Tak przynajmniej mi się wydaje. 
   Teraz czas na sprawdzenie, co tam tak buczy!

środa, 24 sierpnia 2011

Na Gotyckim Szlaku

Na Gotyckim Szlaku

   Już trwa! Spóźniłem się trochę. Ale dopiero niedawno zobaczyłem plakaty na mieście. Zostały jeszcze koncerty 27 sierpnia w Pyrzycach w Kościele p.w. Wniebowzięcia NMP, 3 września w Barlinku w Kościele p.w. Niepokalanego Serca NMP oraz 10 września w Szczecinie w Ratuszu Staromiejskim. Koncerty zaczynają się o godzinie 19, na wszystkie jest wstęp wolny. 
   Więcej informacji tutaj.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Philips CD 473

Philips CD 473

   Oto wynik niedzielnego polowania na giełdzie. A raczej fotka z reanimacji. Philips CD 473 kupiony za 5 zika w stanie nieznanym. Dlaczego go wziąłem? Bo akurat tam był! Dostałem go razem z Philipsem CD 630 za dychę -więc wychodzi po pięć zeta za sztukę. 
   W domu okazało się, że sprzęt nie czyta płyt. W środku napęd CDM 4/19 (na zdjęciu w trakcie czyszczenia) oraz DAC TDA1541A. Teraz właśnie siedzę w słuchawkach i słucham sobie muzyki z tego klamota. Gra, bo gra, ale jakiegoś szału totalnego nie ma...
   Oho! A co to? Przestał działać! Ech, koniec pisania, wracam do dłubania :-)

niedziela, 21 sierpnia 2011

Joy Division -Closer

Music on the head -Joy Division


   Nie jest to płyta dla wszystkich. W ogóle Joy Division nie było zespołem dla mas. Już bardziej New Order, powstałe po samobójczej śmierci Iana Curtisa, tworzyło muzykę łatwie przyswajalną szerokie publiczności. Ot, chociażby słynny "Blue Monday".
   Ale wracając do Joy Division. Według mnie jest to jedna z najbardziej dołujących płyt, jakie kiedykolwiek powstały. Jest strasznie dołująca, a jednak chce się do niej wciąż wracać. Nawet jak się ma dobry humor. Nawet dzisiaj nie czułem się jakoś tak specjalnie zdołowany, ale jednak sięgnąłem po tą płytę. Może to przez to dziwne lato, które bardziej przypomina mieszankę wiosny i jesieni? Kto wie?

sobota, 20 sierpnia 2011

CS Blue

Music on the head -CS Blue




   Wczoraj dotarł. Kupiłem go od kumpla z forum pisma "Hi-Fi i muzyka". Wyca, dzięki za cierpliwość! Bo gadaliśmy o jego kupnie chyba od pół roku. A teraz w końcu się udało. 
   Pre, jak widać na zdjęciu, wykonane jest wspaniale. Złocone gniazda, części z najwyższej półki, osobny zasilacz (nie widoczny na focie). Do tej pory używałem pre z wzmaka Sony Scenario TA-S7 i z kitu AVT 2680. I tak jak kit AVT zbił mocno pre z Sonego, tak CS Blue zbił kit z AVT. Głębia dźwięku, szczegóły, przetrzeń i bas! O tak! Teraz jeszcze muszę wymienić pasek napędowy i igłę w Thorensie i wtedy posłuchamy! 
   Heh, jeszcze tylko muszę poeksperymentować z zasilaniem. Mam o wiele lepszy zasilacz symetryczny, niż ten dołączony do pre-ampu, zobaczymy co się stanie, jak go podłączę!

piątek, 19 sierpnia 2011

Edgar -Painless killing





   Dziś byłem u rodziców i grzebiąc w swoich starych kasetach, znalazłem jedną, na której było niedbale napisane "Painless killing". I serce mi żywiej zabiło. Toż to kaseta, na której jest nagrany MÓJ jedyny, MÓJ i tylko MÓJ, nagrany tylko przeze mnie, utwór muzyczny! Jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że jest to jedyne nagranie jakie kiedykolwiek zostało przeze mnie popełnione.
   Jest to muzyka elektroniczna, a nawet eksperymentalna i uważam, że jest to jeden z najwspanialszych utworów jaki kiedykolwiek powstał na tym Bożym świecie. No co... W końcu to moje muzyczne dziecko ukochane, jak mógłbym napisać cokolwiek innego???
   Nagranie trwa około 6 minut i 36 sekund i jest w opłakanym stanie technicznym. Trudno. I tak je kocham! Muszę je jakoś zrzucić do kompa, ale na neta nie wrzucę, o nie... Parszywi piraci od razu by to wrzucili na torrenty, rapidszery, chomiki i inne takie. O nie! Nie ma mowy! Jak chcecie posłuchać, to zapraszam do siebie!

czwartek, 18 sierpnia 2011

Audioteka -4 żywioły

Music on the head -Audioteka


   Kupiłem sobie dziś M|I. To takie pismo. Widziałem je wczoraj pierwszy raz w życiu, więc po powrocie do domu zajrzałem sobie na stronę www.monotyperecords.com i zobaczyłem, że rzecz traktuje o polskiej scenie elektronicznej muzyki awangardowej. "To coś dla mnie!" -pomyślałem, i dziś pobiegłem szybko do empiku po gazetę. A w środku płyta! Właśnie ta, co na zdjęciu.
   Album powstał w ramach projektu PARKOWANIE, w 4 edycji w roku 2010, która odbyła się w Parku Oliwskim w Gdańsku. Zwiera cztery kompozycje będące dźwiękowymi pejzażami czterech żywiołów Ziemi: ognia, wody, ziemi i powietrza. Każdy utwór jest kolażem powstałym z obróbki nagrań terenowych z różnych zakątków Ziemi. 
   Jaki dźwięk ma ogień, woda, ziemia i powietrze? Można chwilę się nad tym zastanowić, słuchając tej płyty. Utwory są pełne przestrzeni, spokoju, na próżno w nich szukać gwałtownej ekspresji. Muzyka zupełnie inna niż wszystko inne :-) Nie każdy to przetrawi, nie każdy nawet wysłucha do końca. Awangarda, kolaż, muzyka konkretna, totalny odpał. Ja lubię. I dobrze mi z tym.

środa, 17 sierpnia 2011

Marillion -Misplaced Childhood

Marillion


   Tyle już napisano o tym albumie, że w sumie to chyba niepotrzebnie sam się uzewnętrzniam. Niektórzy uznają go za najlepsze dzieło Marillion (piszę o okresie Fishowym, reszta mnie za bardzo nie interesuje...), na pewno muzyka zupełnie inna niż na późniejszym "Clutching at straws". Zresztą, każda płyta Marillion jest inna.
   Był czas, kiedy znałem całą na pamięć. Do dziś potrafię sobie zaśpiewać pod nosem większą część. To chyba moja ulubiona płyta Marillion. Przebojowe "Kayleigh" i "Lavender" to w sumie dopiero przedsmak muzycznych doznań. Cała suita "Bitter suite", "Lords of the backstage", no i finałowe "White feather" prowadzą słuchacza przez płytę jak przez życie. Naprawdę, odnajdziecie tam fragmenty, które doskonale odzwierciedlą wam różne okresy waszego żywota. No, przynajmniej ja tak mam. Może dlatego, że "Misplaced childchood" towarzyszy mi od bardzo długiego czasu, zarówno przy chwilach wesołych, jak i smutnych. Każda piosenka przypomina co czymś innym, a końcówka pozwala na spojrzenie z optymizmem w przyszłość.
   There's no childshood end...

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Cultus Ferox -Rumtour

Cultus Ferox


   Niemiecki zespół nie grający industrialu? Tutaj??? A tak! Tutaj! Chłopaki nieźle dają ognia. Grają muzykę na kobzach z dodatkiem klasycznego zestawu: perkusja, bas i gitary. No i wokal. Niestety ;-) Bez wokalu byłoby zajebiście, a z wokalem jest nieźle. To znaczy nie wszystkie utwory są śpiewane. I właśnie te nieśpiewane są najlepsze. Wtedy muzyka daje porządnego kopa! Przez dłuższy czas miałem tą płytę w samochodzie, słuchałem jej tam chyba przez miesiąc. Teraz przyniosłem na chwilę do domu, coby na słuchawki wrzucić, ale chyba jednak płyta wróci do auta. Taka dynamiczna, szybka rockowa płyta jest bardzo dobra do jazdy wozem!
   CD kupiłem na... giełdzie samochodowej za pięć zika. Zafoliowana, nieużywana, facet miał tego chyba jeszcze ze 20 sztuk. Wydawnictwo jest zapisem koncertu grupy, oprócz płyty CD jest jeszcze DVD z koncertu. W ogóle album jest bardzo ładnie wydany, okładka otwiera się na cztery strony, w środku dwie płyty, wszystko na kredowym papierze, do tego wkładka ze zdjęciami z koncertu.
   Wszystko pięknie, ładnie, tylko gdyby nie ten język...

niedziela, 14 sierpnia 2011

L.U.C -39/89 Zrozumieć Polskę

L.U.C


   Ze wstępu napisanego przez L.U.C-a Rostowskiego:
"Polecam wygodnie usiąść i posłuchać niniejszej płyty w ciszy, na możliwie dobrych słuchawkach."
   A ja napiszę tak: płyta jest OBOWIĄZKOWA do przesłuchania dla wszystkich, którzy czytają mój marny blog. Płyta powinna być puszczana we wszystkich szkołach dla uczniów, którzy zaczynają naukę najnowszej historii Polski. Płyta jest tak przejmująca, że podczas jej słuchania nie raz poleciały mi łzy. Nie wstydzę się tego. Jak posłuchacie tak, jak zaleca to L.U.C, to sami usłyszycie dlaczego.
   Kupcie tą płytę. Gdy wasze dzieci podrosną, gdy nie będą wiedziały co to wojna, kryzys, socjalizm, stan wojenny, godzina milicyjna, wtedy posadzicie je na dupie i rodzicielskim rozkazem pokażecie im kawałek Polski w trochę inny, nie-podręcznikowy sposób.

Słucham. Słucham i ryczę.

sobota, 13 sierpnia 2011

Wiener Philharmoniker -Neujahrskonzert 2010

Wiener Philharmoniker


   Zawsze chciałem pojechać na koncert noworoczny Wiedeńskich Filharmoników. Ale chyba nie jest mi to dane... Pozostaje coroczne oglądanie transmisji 1 stycznia każdego roku. Od lat staram się być przed telewizorem i oglądać koncert. Kiedyś robiłem to na ogromnym kacu po hucznym powitaniu Nowego Roku, teraz pierwszego Stycznia jestem raczej świeży, bo z żoną moją ukochaną siedzimy grzecznie w domciu imprezując w towarzystwie naszych pociech.
   Słuchając tej płyty mam przed oczami wspaniałą salę wypełnioną kwiatami i piękną muzyką. Taka wspominkowa płyta, która niesie ze sobą pamięć o wielu różnych początkach lat, które dawno już upłynęły. Ale także o latach i noworocznych koncertach, które mam dopiero przed sobą.
   Georges Pretre serdecznie zaprasza na świętowanie Nowego Roku!

piątek, 12 sierpnia 2011

Vinyl Record Day

Vinyl Record Day

   To już dzisiaj! Dzień płyty winylowej! Więc słuchamy wszyscy tylko muzyki z tego szlachetnego nośnika pijąc za pamięć jego wynalazcy! A przypomniał mi o tym wpis w jakże wspaniałym magazynie Audio Lifestyle. Dzięki, Majo!
   Chcecie wiedzieć więcej? Zajrzyjcie tutaj: Vinyl Record Day.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Klaus Schulze -La vie electronique 1

Klaus Schulze


   La vie electronique jest cyklem dziesięciu albumów z muzyką Klausa. Każdy z nich składa się z trzech płyt CD, co razem daje trzydzieści cedeków. Na każdej płycie jest ponad 70 minut muzyki, więc w sumie jest to ponad 35 godzin nieprzerwanej podróży przez wspaniały świat muzyki elektronicznej! Na razie kupiłem część pierwszą (nie jest to tanie wydawnictwo, 69 zeta za album, żeby kupić wszystko musiałbym wyłożyć prawie 700 zika!). Ale już wiem, że sukcesywnie będę dokupował pozostałe części.
   Tutaj poruszamy się po wczesnych latach siedemdziesiątych, są to prawdziwe perełki wczesnej muzyki elektronicznej. Czyli coś, co w el-muzyce lubię najbardziej. A czego we współczesnej zdigitalizowanej scenie elektronicznej chyba już się nie znajdzie. Stara, "analogowa" muzyka elektroniczna ma w sobie więcej ciepła, refleksyjności i ducha niż współczesne w pełni cyfrowe, doskonałe kompozycje. To zresztą też się tyczy płyt samego Mistrza.
   Odpoczywam przy takich dźwiękach. Regeneruję się, odżywam na nowo. Trudno się zmusić do pisania czegokolwiek, skoro tak naprawdę chcę tylko rozsiąść się wygodnie i dać się wciągnąć w ten jakże przyjemny wir  syntetycznej medytacji. Także przestaję walczyć sam ze sobą i kończę w tym miejscu swój przydługi wywód. Będę wracał do tego świata tylko po to, aby włożyć następną płytę do odtwarzacza...

środa, 10 sierpnia 2011

The Velvet Undergroud -White light / white heat

The Velvet Underground

   Wróciłem do domu w Niedzielę. Kilka dni spędziłem na przyzwyczajanie się do nowego (starego) środowiska i na przestawienie się na rytm dzienny praca-dom. nawet nie słuchałem wieczorem muzyki! Zero słuchawek na głowie! SZOK!!!
   Ale dziś w końcu pochyliłem się nad swoją półką z cedekami i wybrałem starą płytę Velvetów. W sumie każda ich płyta to niezwykła podróż w krainę pokręconych dźwięków i dziwnych aranżacji. Nic dziwnego, że Warhol wziął ich pod swoją opiekę. Nie ma tu prostych utworów, mimo, że album powstał w dwa dni. Tytułowy kawałek traktuje o przejściach po zażyciu amfetaminy, drugi jest ciekawie nagranym numerem, gdzie wokal jest podany na lewym kanale, a instrumenty na prawym. Ale najciekawszym i bodajże najważniejszym (a w każdym razie moim ulubionym) jest Sister Ray -17 minut szalonej improwizacji. Uch...

piątek, 5 sierpnia 2011

Niechorskie klymaty vol.5

Las Migas

   Siostra do mnie przyjechała! I przywiozła kilka płyt, których mogłem sobie posłuchać jedynie na małym, przenośnym radyjku Philipsa. Czegóż to się nie robi, aby posłuchać sobie nowej muzyki!
   Las Migas to hiszpański zespół grający fado. Tutaj posłuchałem sobie ich płyty "Reinas del matute". Jeśli będziecie mieli okazję się z nią zapoznać, to bardzo polecam taką znajomość! Płyta niby bardzo spokojna, melodyjna, ale jednocześnie z taką siłą , która wzmacnia. Hiszpańskie rytmy w końcu, nie? Można się w niej tak zasłuchać, że czas z nią spędzony minie bardzo szybko. Ale to nie problem, bo w końcu można przecież jeszcze raz nacisnąć Play, lub po prostu ustawić odtwarzacz na Repeat.
   Tak na marginesie dodam, że wokalistka tak samo pięknie wygląda, jak śpiewa. Zresztą, sami sobie popatrzcie tutaj.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Cinek nie żyje. To nie jest żart.




   Dziś o 5:58 dostałem takiego SMS-a od Kiszona. Niemożliwe, żeby trzydziestokilkuletni facet zmarł? Możliwe. Nie uporał się ze swoimi demonami. Zostawił żonę i dwójkę dzieci.
   Poznaliśmy się na Polibudzie, razem studiowaliśmy, wypiliśmy niejedno piwo. I nie tylko piwo. I to go właśnie zniszczyło. Demony z butelki. Po studiach nasze drogi się rozeszły, czasem dochodziły mnie głosy o jego problemach, ale ostatnio jak go widziałem, a było to kilka miesięcy temu, to wyglądało, że wychodził na prostą, wyglądał lepiej, szukał pracy...
   Na zdjęciu okładka "Brothers in arms" Dire Straits. To płyta, która zawsze będzie mi się z nim kojarzyła. Pewnego razu, gdy siedzieliśmy w akademiku, a w radiu poleciał tytułowy kawałek, wszyscy zamilkli, bez słowa wstali i poszli po piwo... I od tamtej pory zawsze tak było.