Hyperborea już niestety pochodzi z okresu działalności Tangerine Dream, kiedy to ich muzyka praktycznie przestała na mnie robić jakieś większe wrażenie. Płyty przestały być nowatorskim, rwącym strumieniem świeżych pomysłów, a zaczęły przypominać proste generowanie miałkich melodyjek z komputera.
Już na Hyperborei to słychać. Moim ulubionym utworem tutaj jest "No man's land", szybki, dynamiczny, taki do posłuchania jednym uchem przy robieniu czegoś innego. Następny jest tytułowy kawałek, który jest właśnie takim wygenerowanym numerem z kompa. Kurcze, w naszych czasach zrobienie takiego numeru trwałoby może pół godziny! Na szczęście "Cinnamon road" jest ciekawszy. Posiada coś, co można by nawet nazwać rockowym zacięciem, pojawiają się jakby gitarowe dźwięki dodające muzyce trochę energii i polotu. Cały utwór jest w sumie krótki jak na elektroniczne standardy (niecałe cztery minuty) i oparty na jednej melodii, ale miło się go słucha.
Dopiero ostatni utwór na płycie daje odczucie obcowania ze starym Tangerine. "Sphinx Lightning" to długa, rozbudowana kompozycja, refleksyjnie tworząca spokojnie stonowany klimat. O, tego NAPRAWDĘ dobrze się słucha! W sumie płyta mogłaby się składać z dwóch kawałków: pierwszego i ostatniego i nic by nie straciła.