Ano musiałem sobie zakupić coś, co by zastąpiło Edgara do czasu, aż powstanie z martwych. Dlaczego akurat Tempo PH1? Ano dlatego, że akurat mieścił się w budżecie, który był w wysokości czterech płyt kompaktowych :-( Wraz z przesyłką kosztował prawie dwie stówy. Więc sami widzicie... Cudów nie będzie.
Wzmacniacz jest wielkości dwóch paczek papierosów, dołączony jest to niego zasilacz wielkości dwóch pudełek po zapałkach. Wykonanie przyzwoite -obudowa aluminiowa, front i tył też, ba nawet gałka (gałeczka...) do regulacji głośności też jest metalowa! Nic nie trzeszczy, nic nie skrzypi, przy trzymaniu Tempo w ręce nie ma wrażenia, że się go zaraz zepsuje, abo połamie.
A środek wygląda tak:
Są dwa wejścia sygnału. Direct Input i CD Input. Różnią się od siebie tym, że sygnał z CD idzie jeszcze przez kondensatory separujące. Gdyby je zewrzeć, wzmacniacz miałby wejście i wyjście sygnału do "dużego" wzmacniacza. Wzmacniacz operacyjny na podstawce precyzyjnej, więc jakby ktoś chciał (Ja! Ja! Ja!) to może sobie go wymienić na lepszy. Obecnie siedzi cieniutki NE5532P. Wykonanie płytki typowo chińskie... Niestety... Potencjometr gówniany -sygnał narasta bardzo szybko, wystarczy minimalny ruch ręką i już słuchawki drą się jak opętane. Do tego przy kręceniu nim głośność narasta i maleje w każdym kanale inaczej. Dobrze, że chociaż po ustawieniu oba kanały grają tak samo!
No dobrze, ale jak to brzmi? Po pierwsze strasznie szumi. Nic nie gra, a ten sobie radośnie sssssssssyczy. No więc najpierw postał sobie u mnie grając godzinkę, może dwie z podłączonymi słuchawkami Ultrasone PROLine 2500 i dopiero wtedy zacząłem słuchać. Co prawda według specyfikacji znalezionej tutaj powinno się używać słuchawek o impedancji powyżej 64 omów, ale trudno. Niech się biedaczyna męczy!
No więc nie ma co się tu za bardzo nad czym rozpisywać. Edgara SH-1 nie przeskoczy. Co tam, nawet do niego nie doskoczy! Dźwięk jest bardzo jasny, wręcz czasem zbyt jasny, wysokie tony tną uszy jak żyletki. Sally Shapiro w swojej piosence "Miracle" potężnie mnie pocięła. Na "Moje Słońce" Grzecha Piotrowskiego z płyty "Sin", gdzie bardzo lubiłem mięsisty i wyraźny bas, tutaj pozostały z niego ledwie szczątki. Muzyka straciła także całą swoją przestrzeń, stała się taką zlepioną kupą dźwięków.
Potem poleciała osławiona "Haummmmmaaaa" czyli "No Sanctuary Here" Chrisa Jonesa. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że ten kawałek brzmi świetnie na każdym systemie. I chyba sporo w tym prawdy, bo tutaj, mimo ograniczeń tego basowego "Haumma", kawałek słuchało mi się z prawdziwą przyjemnością. Tak samo zresztą było z "Peace" Depeche Mode.
No więc jak? Fajny sprzęt, czy nie fajny? Napiszę tak: sprzęt jest wart każdej jednej wydanej na niego złotówki. Lecz ani gronia więcej! Kupiłem go za niecałe 200 zika i tyle jest wart. Koniec, kropka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz