Pokaż przykład MUSIC ON THE HEAD: TP-Link HA100 -in search of the lost chord.

piątek, 2 grudnia 2016

TP-Link HA100



   Czasem człowiek ma ochotę po prostu posłuchać czegoś, czego jeszcze nie ma na swojej półce z kompaktami i załącza na smartfonie lub tablecie muzykę z jakiegoś serwisu steamingowego (w moim przypadku to Deezer) czy też po prostu z youtube'a. Wszystko pięknie, ładnie do momentu gdy chodzi o puszczenie dźwięku na słuchawki podłączone do tego urządzenia. A co zrobić, gdy najdzie nas ochota na puszczenie muzyki na nasz system stereo? Niby prosta sprawa, wystarczy podłączyć przenośne pudełko ze stacjonarnym pudełkiem kablem który z jednej strony ma wtyk małego jacka, a z drugiej dwa wtyki RCA. Jacka wciskamy do smatrfona, a wtyki RCA do wzmacniacza i gra muzyka! No tak, ale gdzie wygoda? Położyć telefon obok sprzętu grającego i biegać co rusz aby odebrać rozmowę lub zmienić utwór? Cholera, a nie da się inaczej? Pewnie, że się da! Wystarczy skorzystać z dobrodziejstw standardu Bluetooth.

Pełen komplet (bez naklejki NFC).

   W dzisiejszych czasach praktycznie rzecz biorąc wszystkie przenośne zabawki obsługują ten format, więc od strony nadajnika problemu nie ma. Niestety, ogromna większość wzmacniaczy stereo nie posiada standardowo zainstalowanego układu bluetooth i w tym momencie przychodzą nam z pomocą zewnętrzne odbiorniki sygnału, a jednym z jego przedstawicieli jest właśnie TP-Link HA100 pracujący w wersji 4.1 standardu bluetooth. To niewielkie, czarne urządzenie o owalnym kształcie o średnicy około 6 centymetrów i wysokości niecałych 2 centymetrów jest niedrogim i bardzo prostym sposobem na rozszerzenie możliwości swojego sprzętu audio. W pudełku oprócz samego odbiornika znajdziemy pełen komplet pozwalający na korzystanie z TP-Linka. A więc mamy zasilacz, dwa kable (pierwszy zakończony z jednej strony wtykami RCA i z drugiej małym jackiem, a drugi posiadający z obu stron wtyki mały jack) oraz naklejkę tag NFC, co pozwala na schowanie HA100 gdzieś w mało widocznym miejscu.
   Podłączenie -banał. Kabelek audio do wejścia aux, czy też innego liniowego, zasilacz do gniazdka i pozostaje tylko sparowanie TP Linka z urządzeniem przenośnym. Proste? Proste. A co z zasięgiem? Producent zapewnia, że wynosi on około 20 metrów, ale czy to takie ważne? Przecież i tak słuchając muzyki będziemy mieć nadajnik w tym samym pomieszczeniu co sprzęt grający, prawda? A niewiele osób może się pochwalić salonem o długości przekraczającej 20 metrów ;-) W moim przypadku połączenie było stabilne (w pomieszczeniu o długości około 2,5 metra) i nie występowały żadne przerwy w transmisji.

Jeszcze z folią zabezpieczającą.

   A jak to brzmiało? -spytacie. No cóż, czego żądać od pudełeczka kosztującego niecałe sto złotych? Teoretycznie niewiele, ale mimo wszystko, jak to już pisałem w testach głośników bluetooth, każde, nawet najtańsze urządzenie musi, po prostu musi grać na poziomie przynajmniej akceptowalnym, żeby najzwyczajniej w świecie potem jego eksploatacja nie wiązała się z ciągłym bólem katowanych uszu. Po co wydawać kasę na rzeczy które nas nie satysfakcjonują chociaż w minimalnym stopniu? Czy zakup czegokolwiek przy kierowaniu się tylko ceną ma sens? Raczej nie. Jednak w przypadku TP Linka HA100 takich dylematów mieć nie powinniście. Sens zakupu jest. Odbiornik gra pełnym pasmem nie ingerując zbytnio w samą strukturę charakterystyki przenoszenia, jednak nie da się ukryć, że dynamika dźwięku trochę dostaje w kość. Muzyka puszczana przez bluetooth brzmiała sporo ciszej i wymagała mocniejszego podkręcenia gały głośności, i w porównaniu z połączeniem przewodowym słychać wyraźne ograniczenia dynamiki. Ale biorąc pod uwagę cenę urządzenia, gra ono na poziomie, który nie powoduje zgrzytania zębów i myśli "ech, mogłem kupić coś droższego!".

Gniazda: USB do zasilania i mini jack do wyjścia sygnału.

   Podsumowując, muszę napisać, że TP Link HA100 jest przydatnym urządzonkiem, które poszerza możliwości naszego sprzętu audio nie dając mocno po kieszeni i jednocześnie nie kalecząc odtwarzanej (może raczej "przesyłanej"?) muzyki. Dam sobie rękę uciąć, że dla 80% populacji ludzkiej jest to rozwiązanie satysfakcjonujące w 100%. Można co prawda na podobne gadżety wydać dwie stówki i więcej, ale zapewniam Was, na słuchanie piosenek z jutuba i innych serwisów steamingowych, gdzie muzyka i tak jest mocno skompresowana TP Link jest rozwiązaniem aż nadto wystarczającym.

   PS

Dziękuję Grześkowi za udostępnienie TP Linka do kilkudniowej zabawy i napisania tego tekstu :-)

1 komentarz: