Ajajaj, jaki piękny zestawik :-) Pudełko, instrukcja, futerał, oryginalne słuchawki, po prostu miodzio! A o czym w ogóle mowa? O pierwszym modelu przenośnego magnetofonu kasetowego produkowanego przez Aiwę. Po sukcesie Sony, która w 1979 roku zaprezentowała model TPS-L2, wiele konkurencyjnych firm zaczęło wprowadzać podobne rozwiązania do swoich katalogów. Aiwa przedstawiła TP-S30 w 1980 roku, widząc, że przenośne kasetowce stają się rynkowym przebojem. Oczywiście firma nie mogła skorzystać z nazwy "Walkman", która należała do Sony, ale starała się przez chwilę wprowadzić do powszechnego użytku określenie "CassetteBoy" (czego przykładem jest chociażby Aiwa HS-J2), ale było już za późno... Cały świat już przyzwyczaił się do mówienia na wszystkie przenośne magnetofony "Walkman".
Aiwa TP-S30 jest porządnie wykonanym magnetofonem z metalową obudową. Sprzęt potrafi również nagrywać taśmy, ma przewijanie w obie strony, licznik przesuwu taśmy, obsługę taśm metalowych oraz funkcję pauzy. Można by powiedzieć, że był bardziej dyktafonem niż typowym "walkmanem". Nowy kosztował 110 dolarów, co w porównaniu 200 dolcami za oryginalnego Walkmana Sony było dosyć ciekawą propozycją.
Mój egzemplarz jest oczywiście niesprawny, chociaż z zewnątrz wygląda bardzo dobrze. Komora na baterie była pordzewiała od wylanej baterii, myślałem, że to jest powodem awarii, ale po oczyszczeniu środka i tak nie ruszył. Na dodatek okazało się, że Aiwa stosowała w tamtych czasach kabelki, które nie wytrzymały tylu lat użytkowania i praktycznie rozsypują się w rękach. Wymieniłem dwa, ale dałem sobie spokój z dalszymi pracami, bo jak naprawiłem jeden, to od razu sypał się sąsiedni. Robota głupiego, cholera... Odpuściłem sobie grzebaninę, złożyłem klamota do kupy i teraz ślicznie wygląda na półce :-)
Mój egzemplarz jest oczywiście niesprawny, chociaż z zewnątrz wygląda bardzo dobrze. Komora na baterie była pordzewiała od wylanej baterii, myślałem, że to jest powodem awarii, ale po oczyszczeniu środka i tak nie ruszył. Na dodatek okazało się, że Aiwa stosowała w tamtych czasach kabelki, które nie wytrzymały tylu lat użytkowania i praktycznie rozsypują się w rękach. Wymieniłem dwa, ale dałem sobie spokój z dalszymi pracami, bo jak naprawiłem jeden, to od razu sypał się sąsiedni. Robota głupiego, cholera... Odpuściłem sobie grzebaninę, złożyłem klamota do kupy i teraz ślicznie wygląda na półce :-)
Z oryginalnym słuchawkami. Gąbki już sparciały, muszę kupić nowe.
Takie tam... Na stoliku ;-)
Trochę z boczku...
Klawiszologia.
Metalowy tył.
Zbliżenie na klawisze. Prawie jak nowe, prawda?
Przy gnieździe słuchawkowym widać jedyną głębszą rysę.
Głowica i mechanizm przesuwu taśmy.
Bebechy. Widzicie te kabelki? Każdy jeden trzyma się na słowo honoru!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz