Pokaż przykład MUSIC ON THE HEAD: Słuchawkowa końcówka mocy mission failed -in search of the lost chord.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Słuchawkowa końcówka mocy
mission failed



   Co niektórym czytelnikom ten układ powinien wydać się znajomy. Tak, to wzmacniacz słuchawkowy Pass Zen, o którym pisałem tutaj! Wstyd przyznać, że od tamtego czasu czekał cierpliwie, aż się nim zajmę. No i się doczekał. Po prawie dwóch latach, hehe... Od tamtego czasu zmieniła się koncepcja wykorzystania tej płytki. Postanowiłem, że nie będę wstawiał tu potencjometru, ponieważ stanowił on praktycznie jedyny element przedwzmacniacza, tylko po prostu wstawię go (ten wzmacniacz, znaczy się) do obudowy i podłączę do sekcji przedwzmacniacza swojego Audiolaba. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Jak obudowę wykorzystałem starego DAT-a Sony DTC-55ES, który od lat służy mi właśnie jako miejsce do implementacji moich domorosłych wymysłów. Wcześniej był tu DAC i pre gramofonowe. Jedynym elementem jaki został z oryginalnej konstrukcji jest zasilacz -porządny, z symetrycznym napięciem 12 V, przydaje się do zasilenia różnych cudowności. 

Sony DTC-55ES -drewniane boczki, fajny wygląd. Idealny jako obudowa do DIY!

   Jak widać na zdjęciu powyżej, magnetofon posiada wyjście słuchawkowe, więc wystarczyło się dolutować do odpowiedniej płytki. Płyty głównej odtwarzacza już dawno nie ma w środku, więc miejsce na wzmacniacz jest i teoretycznie wszystko wydawało się łatwiutkie. I tak w zasadzie było. Samo umieszczenie Pass Zena, jego podłączenie do wejść, do zasilania (ma swój własny toroidalny transformator poprzedzony filtrem napięcia) zajęło mi kilka wieczorów, ale wyszło całkiem ładnie. Więc dlaczego w tytule piszę o porażce? Otóż, okazało się, że wzmacniacz działa ale z kłopotami. Na początku był niemiły przydźwięk, ale udało mi się go zlikwidować. Potem okazało się, że prawy kanał cały czas trzeszczy. Trzask jest porównywalny z dźwiękiem, jaki wydaje po poruszeniu zabrudzony potencjometr głośności, ale tu przecież potencjometru nie ma! Myśl, że to od Audiolaba, okazała się błędna, ponieważ wzmak trzeszczy nawet kiedy nie jest do niczego podłączony. Przeleciałem wszystkie luty, poprawiłem kilka, które wydawały się zimne, przejrzałem kondensatory i już sam nie wiem skąd te trzaski... Po dwóch dniach poszukiwań wkurzyłem się, odłączyłem wzmacniacz od zasilania, skręciłem wszystko do kupy i postawiłem na półkę. Może kiedyś jeszcze wrócę do tematu.
   Poniżej kilka fotek z montażu.

Pierwsze przymiarki do montażu.

Zdjęty przedni panel -musiałem się dostać do wyjścia słuchawkowego.

Zasilanie.

Wzmak już na miejscu!

Wszytko złożone do kupy :-)

   Jeszcze może napiszę parę słów o tym jak ten wzmacniacz zagrał, bo pomimo trzeszczenia spędziłem z nim kilka godzin, łudząc się, że może po prostu "się rozegra". Najpierw podłączyłem do niego Denony AH-D340 z którymi zagrał tak tragicznie, że aż szkoda gadać. Dźwięk był jedną zlepką jazgotliwych odgłosów od których bolały zęby. Nie dało się tego słuchać. Po kilku minutach męki musiałem odłączyć Denonki i chwilę odsapnąć. Tak naprawdę to już straciłem wszelką nadzieję -nie dość, że wzmacniacz charczy, to na dodatek kiepsko gra! Zrezygnowany podłączyłem do niego jeszcze Ultrasony PROLine 2500. No, teraz dźwięk się jakoś poukładał i dało się wytrzymać dłużej niż jeden utwór :-) Gdyby nie zakłócenia, to można by napisać, że  słuchało się całkiem przyjemnie, chociaż muszę przyznać, że mój Edgar SH-1 jest jednak lepszy. Ma ciekawiej rozłożoną scenę i muzyka płynie z relaksującą lekkością. Pass Zen zbił muzykę w jedną kulkę i nie rozwodził się nad takimi niuansami jak wybrzmiewanie instrumentów, czy też przestrzenne ich rozłożenie. A może po prostu jest jeszcze nie wygrzany? To takie popularne wytłumaczenie kiepskiego grania w audiofinym światku ;-)
   Poniżej jeszcze jedno zdjęcie przedstawiające moje miejsce pracy. Stolik z Biedronki i narzędzia walające się po podłodze -oto Edgarowa rzeczywistość!

Rozpierducha :-)

1 komentarz: