Pokaż przykład MUSIC ON THE HEAD: Pink Floyd The Endless River -in search of the lost chord.

piątek, 21 listopada 2014

Pink Floyd
The Endless River

Pink Floyd


O płycie już napisali:

Rolu: Nie mogę zaprzeczyć – The Endless River całkiem przyjemnie się słucha. Ale nic ponadto.
Audiolifestyle: "The Endless River" jest tak dziadowski jak tylko może być album stworzony z myślą o posagach dla wnucząt.
Rock'n'Roll Will Never Die!: "The Endless River" to album pozostawiający bardzo mieszane odczucia.
Elmuzyka: Album do wielokrotnego odkrywania.

   Wiecie, chyba zrobiłem duży błąd, ponieważ zanim dostałem swoją kopię płyty, to zdążyłem już przeczytać kilka recenzji "The Endless River" i tak naprawdę odechciało mi się jej słuchać. Cóż, opinie nie są entuzjastyczne, jedynie Damianowi z Elmuzyki płyta się spodobała bez uwag. Audiolifestyle, redakcja, którą bardzo cenię za swoje bezpośrednie i szczere do bólu opinie, zmieszała ER z błotem, a Rolu i Paweł Pałasz z RnR Will Never Die byli raczej chłodni w ocenach. Cóż więc mogę napisać ja, który zna się o tyle o ile, ale lubi swoje trzy grosze wtrącić :-) Bliżej mi do opinii Damiana, niż do innych. Płyta jest mocno elektroniczna, wręcz relaksacyjne ambientowa i myślę, że właśnie dlatego bardziej będzie podchodzić ludziom bardziej ceniącym dokonania na przykład Tangerine Dream, niż The Doors czy też Metalliki ;-)
   Dużo utworów? Ja tam słyszę ich raptem kilka... Nie wiem, czy Wy żeście słuchali ER z oczami wbitymi w wyświetlacz odtwarzacza? Sam sposób opisu na okładce albumu sugeruje niejako sposób słuchania. Każda "Strona" (w cudzysłowiu, bo na CD stron przecież nie ma, tak przez skórę czuję, że materiał był przygotowywany bardziej na płyty analogowe, niż cyfrowe) to jedna kompozycja, a poszatkowanie go na fragmenty daje tylko wyczucie końca i początku danego muzycznego tematu. Podobny zabieg stosuje czasem Klaus Schulze, a jego kompozycje trudno nazwać krótkimi.
   Według mnie "The Endless River" to piękne pożegnanie z fanami, kapitalne zwieńczenie historii Pink Floyd. Dodatkowym smaczkiem jest wszechobecny na płycie duch Ricka Wrighta, którego gra stanowi podstawę tego albumu. Ja lubię. Słucham już tydzień i każdy odsłuch to wspaniała przygoda...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz