Pokaż przykład MUSIC ON THE HEAD: 2011 -in search of the lost chord.

sobota, 31 grudnia 2011

Dlaczego tak lubię kasety magnetofonowe?

Espana 78

   Ostatnio będąc u rodziców, w swoim domu rodzinnym znalazłem odpowiedź na to jakże ważne dla mnie pytanie. Trzymając w ręku kasetę ze zdjęcia powyżej wszytko stało się jasne. Przypomniałem sobie ten dziecięcy niepokój zakazanego owocu, którego lekki przedsmak (a raczej łagodny powiew aromatu!) poczułem patrząc na okładkę tej taśmy. Jak widać składanka pochodzi z 1978 roku, więc wtedy miałem... 5 lat!
   Jakby ktoś nie zajarzył, o co mi chodzi, to poniżej powiększenie fragmentu, który budził we mnie te trudne do opisania emocje:

cycuszki

   No, to teraz wiecie :-) Zapewne jest również bardzo wiele cedeków i analogów z podobnymi obrazkami, ale w moim przypadku to zapewne właśnie ta kaseta przyczyniła się do powstania zjawiska pod tytułem MTSKM.
   A z uwagi, że dziś ostatni dzień 2011 roku, to poza najlepszymi życzeniami z okazji nadchodzącego Nowego Roku 2012 (podobno ostatniego) chciałbym przypomnieć, że we wrześniu obchodzimy drugą edycję Międzynarodowego Tygodnia Słuchania Kaset Magnetofonowych!
   Trzymajcie się! Oby rok 2011 nigdy się nie powtórzył!

czwartek, 29 grudnia 2011

Internetowe Zajawki vol.3
Arka Noego -Gaz Na Ulicach


   Słuchaliście kiedyś Arki Noego? Nie? Nie wierzę! Wszyscy słyszeli chociażby ich najsłynniejszy kawałek "Święty Uśmiechnięty". Ale ja nie o tym. Dziś posłuchajcie sobie ich coveru Kultowego "Gazu Na Ulicach". Piosenka jest zwiastunem ich nowej płyty -"Pan Krakers". 
   Naprawdę, od pierwszych sekund tego kawałka moja szczęka leżała na podłodze, ja siedziałem z wybałuszonymi gałami wpatrzonymi w monitor, a moje uszy chłonęły nadciągające dźwięki. Co za zmiana! Co za czysta, żywa, gitarowa energia! "TO JEST TEN SMAK!" -aż chciało by się krzyknąć cytatem z pewnej reklamy. Nie ma co, jutro gonię po płytę!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Choróbsko is in da house

choróbsko

   Święta... Czas radości, odpoczynku i masowego obżarstwa. Spacerów, odwiedzin, leniuchowania oglądania filmów i słuchania muzyki. No, przynajmniej takie były plany. Taaa...
   A mamy zestaw leków, syna w gorączce, nieprzespane noce (i to wcale nie przez ostre imprezowanie, o, nie!) i domową kwarantannę. Dziecko chore i cały dom postawiony do góry nogami. Właśnie żona moja ukochana próbuje synka naszego położyć na małą drzemkę. Może dwadzieścia minut pośpi... Więc mam czas na napisanie powyższego posta. Następny -dopiero jak młody wydobrzeje. Oby jak najszybciej...

piątek, 23 grudnia 2011

Chór Uniwersytetu Szczecińskiego -Witaj gwiazdko złota


   Cóż za zmiana! Poniżej krwisty Korpus Kanibali, a tutaj świąteczne kolędy! Ano cóż... Tak jakoś wyszło. Dostałem tą płytę rok, albo dwa lata temu i jest to jeden z najpiękniejszych albumów z kolędami jakie w życiu swoim słyszałem. A że czas mamy świąteczny i słuchanie takiej muzyki jest ze wszech miar usprawiedliwione, a nawet wskazane, to dzielę się z Wami takąż refleksyją :-)
   I w związku z powyższem, pragnę życzyć Wam, drodzy Czytelnicy, Świąt Bożego Narodzenia pełnych ciepła, rodzinnej radości, a także refleksji nad losem Tego, który się narodzi jutro wieczorem. A pod choinką niechaj się znajdą wszystkie muzyczne zachciewajki, na które cały rok mieliście chrapkę, ale jakoś kasy nie było ;-)

środa, 21 grudnia 2011

Cannibal Corpse -The wretched spawn

Cannibal Corpse

   Jest moc? Pewnie, że jest! Tak w ogóle, to raczej nie słucham death metalu, Cannibal Corpse jest wyjątkiem. Cenię ich za szybkość, głos wokalisty, za te wszystkie energetyczne kawałki, które potrafią mnie postawić na nogi szybciej niż mocna kawa. Jest tylko jeden problem. A właściwie dwa. 
   Pierwszy to taki, że kompletnie nie rozróżniam utworów :-) Lubię tą napierdzielankę, ale jaki to kawałek, z której płyty -zabijcie mnie, nie wiem. Więc tak naprawdę to nie ma znaczenia, czy bym tu przedstawił powyższy "The wretched spawn" czy też "Butchered at birth" (od tego drugiego rozpoczęła się moja przygoda z Kanibalami).
   Drugi problem jest taki, że przesłuchanie jednej płyty dostarcza mi takiej dawki energii, że wystarcza na miesiąc. Nie mógłbym cały dzień spędzić przy death metalowych rykach. To dla mnie za dużo.
   Osobnym tematem są okładki płyt -tak obrzydliwe, że aż na swój sposób... niepowtarzalne. Chciałem napisać "piękne" ale grubo bym przesadził :-) W niektórych krajach były nawet zabronione, a we wszystkich zestawieniach nakrwawszych okładek Cannibal Corpse trzyma czołowe pozycje. A palmę pierwszeństwa dzierży wspomniany wcześniej "Butchered at birth".
   To jak? Słuchamy?

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Killing Joke -Absolute dissent

Killing Joke

   Dziś byłem w eM Markiecie i załapałem się na jakąś przecenę. Stał sobie wózek ze stertą płyt o baaardzo fajoskich cenach :-) Jak bardzo fajoskich? Ano, tak bardzo, jak na zdjątku poniżej, które zrobiłem przed zerwaniem tych naklejek (nie lubię takich "dodatków" na pudełkach):


   No i cóż? Obiecałem sobie, że do końca roku nie kupię żadnej płyty. I k-u-p-a! Zapakowałem powyższy Killing Joke i "From her to eternity" Nicka Cave'a. Bardzo lubię takie rozdania, mam nadzieję, że przed świętami jeszcze ogłoszą jakąś akcję typu "wszystko bez vat" to wybiorę się na następne polowanie.
   Killing Joke poznałem dzięki blogowi Rola, który u siebie zamieścił recenzję tej płyty. Zasiadając jej przesłuchania postanowiłem "na gorąco" robić notatki o słuchanych utworach, żeby nie pogubić się potem i w miarę kojarzyć która piosenka bardziej mi się spodobała, a która mniej. Zwłaszcza, że "Absolute sissent" słuchałem po raz pierwszy. A że nie chce mi się przepisywać tych bazgrołów, to po prostu poniżej macie fotę z moimi kulfonami. Mam nadzieję, że się rozczytacie!


sobota, 17 grudnia 2011

Aya RL -Czerwony album

Aya RL

   Taką dziś miałem ochotę na polskiego rocka. Włączyłem sobie starą kapelę Pawła Kukiza. I wiecie co? W sumie z całego tego albumu najbardziej lubię "Naszą ścianę" -utwór według mnie ponadczasowy, wspaniały. Uwielbiam jego początek z tym odgłosem uruchomionego silnika, pulsujący rytm perkusji i głos Kukiza: "Naciskam ręką ruchomą ścianę lecz ona wciąż trwa, jeszcze pogładzę ją palcami i odchodzę. Nie przyjdę tu sam.". I nagła zmiana, werbel i wciąż ten pulsacyjny rytm. Tak. Wciąż robi wrażenie.
   Mam reedycję płyty na której stoi dumny napis: "24 bitowy cyfrowy remastering". Albo gówno prawda, albo remastering został parszywie zrobiony. W każdym razie cedek brzmi chropowato, niewyraźnie, wręcz dziadowsko. Muszę gdzieś dorwać vinyl, może tam będzie lepiej...

środa, 14 grudnia 2011

Internetowe Zajawki vol.2
Siekiera -Ballady Na Koniec Świata

Siekiera

   SIEKIERA WYDAŁA NOWĄ PŁYTĘ!!!! Przeczytałem tą rewelacyjną informację kilka dni temu na Onecie i od razu chciałem gnać do sklepu po ten album. Na szczęście najpierw sobie trochę o nim poczytałem i posłuchałem kawałka "Przekwitło lato" który jest dostępny legalnie na Jutubie. I teraz już sam nie wiem co robić. Zresztą, posłuchajcie sami, jak brzmi nowa Siekiera:


   I jak? No właśnie. Miałem tak samo. Jeden wielki znak zapytania! To ma być Siekiera?! To jałowe plumkanie?? Ten rozedrgany, rozmarzony głos Adamskiego?? Cholera, skoro chciał nagrać taką płytę, dlaczego to zrobił pod szyldem Siekiery? JAKIM PRAWEM?????
   No dobra, uniosłem się. Adamski ma pełne prawo nagrywać co tylko chce jako Siekiera, w końcu to praktycznie tylko jego zespół, zawsze on o wszystkim decydował. Zupełnie jak Eldritch w Sisters Of Mercy. Tworzył piekielnie ostre punkowe kawałki, nagrał wspaniale nowofalową i zupełnie inną "Nową Aleksandrię", a teraz ballady. Niezłe zwroty akcji, co nie?
   Przedwczoraj słuchałem "Przekwitło lato" cały wieczór. W kółko. Chciałem odkryć w nim coś, co skłoni mnie do zakupu płyty, co pozwoli zrozumieć tą estetykę. I wciąż mam pustkę we łbie. A wy?

wtorek, 13 grudnia 2011

13.12.1981-13.12.2011

LUC -39/89 -Zrozumieć Polskę

   Na dzisiejszy wieczór wybrałem znów płytę LUC-a. Pisałem o niej już tutaj. Wiecie, w sumie nie chciałem ruszać polityki na mojej stronie. Ale przeglądając blogi kolegów widzę, że ta data nikomu nie umknęła. Więc też dorzucę swoje trzy grosze.
   Dziś w Trójce słyszałem wywiad z premierem, którego nazwisko zaczyna się na M. Powiedział on kiedyś, że chciałby, żeby ta data kiedyś kojarzyła się ludziom z zakończeniem negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską, a nie z ogłoszeniem stanu wojennego.
   Pierdol się, Panie eM. Po moim trupie.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Tangerine Dream -Poland

Tangerine Dream

   Tak więc w 1983 roku zespół przyjechał do Polski, aby zagrać koncert w Warszawie. Podobno było to wielkie wydarzenie, bo artyści zza żelaznej kurtyny pojawiali się w Polsce rzadziej niż niż papier toaletowy w sklepach... A że na dodatek chłopaki tylko wygrywali swoje melodyjki na jakichś tam udziwnionych pianinach, to czerwona władza nie bała się, że nieprzewidzianą piosenką wezwą lud pracujący do strajkowania, czy czegoś podobnego. Zresztą w tym samym roku odbyła się też trasa koncertowa Klausa Schulze, więc chyba ktoś tam z wierchuszki uznał, że to bezpieczny rodzaj muzyki: "-Siedzą, Towarzyszu, słuchają, trochę kiwają się na boki, uśmiechają się nie wiadomo czemu... Żadnego pogo, żadnego noł fiuczer. Głupi, ale za to spokojni, hehe!" -może tak właśnie byli odbierani fani el-muzyki.
   A co z tą Polską? Eeee... To znaczy z płytą "Poland".... Mamy tutaj dwupłytowy album z czterema utworami -po jednym na stronę longplaya. Poszczególne utwory dzielą się jeszcze na sekcje (ja wolę je nazywać tematami), które mają osobne nazwy. Najsłynniejszym tematem jest "Warsaw in the sun", który jest częścią "Barbakanu". Gdzie oni ujrzeli słońce w tej szarej polskiej rzeczywistości tamtych lat -nie wiem, ale z muzyki bije mnóstwo pozytywnej energii która błogo rozlewa się po całym ciele. Poza tym bardzo lubię "Horizon". Zwłaszcza drugi temat, który niepokojąco rozpoczyna się dynamiczną syntezatorową melodią i tak toczy się ciągnąc ten temat i przykuwając do siebie uwagę aż do końca płyty.
   Album powstał po wspomnianej już na moim blogu "Hyperborei" i mimo, że utyskuję tam na coraz słabszą wartość twórczości Tangerine Dream, to "Poland" zawiera muzykę o wiele od niej ciekawszą, głębszą. Jeszcze nie czuć tu miałkiego pobrzękiwania na klawiszach. Jeszcze czuć ducha starego TD, jeszcze warto posłuchać tej płyty...

sobota, 10 grudnia 2011

John Williams -The Star Wars Trilogy Soundtrack

The Star Wars Trilogy

   Wiecie co, tak naprawdę to nie lubię soundtracków. Przeważnie tak jest, że muzyka składa się z jednego fajnego kawałka, który na dodatek leci podczas napisów końcowych, a reszta to muzyka, której wysłuchanie bez obrazu mija się z celem. No bo skoro muzyka ma być dopełnieniem tego, co się dzieje na ekranie, to jaki jest sens słuchania jej bez tego najważniejszego elementu? Ale są takie nagrania, przy których filmowe sceny same pojawiają się przed oczami. 
   I tak właśnie jest tutaj. Przy "Main Theme" od razu widzimy litery płynące poprzez przestrzeń a "The Imperial March" to Darth Vader idący korytarzem (no, przynajmniej ja tak mam). A reszta? No właśnie z resztą jest to, co napisałem na początku. Trudno mi powiązać ją z jakimiś scenami z filmu.
   A, jest jeszcze jeden szczególny utwór: "The Cantina Band" -no, ten kawałek jest tak zupełnie inny od całej reszty, że na pewno od razu zgadniecie gdzie go słychać w filmie!

środa, 7 grudnia 2011

Internetowe Zajawki vol.1
Sue Clyde

Sue Clyde

   Duma mnie rozpiera! Gdy słyszę takie fajne dźwięki i czytam, że kapela pochodzi ze Szczecina, to cóż innego mogę czuć w sercu moim? A wszystko się zaczęło od przeglądania bloga WAFP!. Tam też jest post o Sue Clyde, są też udostępnione jego utwory. Posłuchałem, poczytałem i znalazłem ich stronę na Myspace, aby na nią trafić, wystarczy kliknąć na powyższy obrazek.
   Na blogu WAFP! opisałem swoje odczucia po przesłuchaniu muzyki Sue Clyde, więc nie będę się produkował od początku, tylko zacytuję samego siebie:

   Jako rodowity Szczecinianin cieszę się, że takie perełki powstają w moim grodzie :-)
   "Moonbeams" i "Unravel" to wspaniałe elektroniczne pejzaże doskonale współgrające w cudownym głosem wokalistki. Chociaż w tym drugim pośrodku jest coś nie tak -to wyciszenie brzmi jak usterka techniczna, a nie celowy zabieg. "Home" nie za bardzo mi się podoba -taki popowy kawałek, do posłuchania i zapomnienia. "Here" długo się zaczyna, ale warto zaczekać. Jest o wiele ciekawszy od poprzednika. Wraca ten relaks, to chilloutowe rozluźnienie obecne w dwóch pierwszych utworach.
   "Chances" znów wraca do popowego rytmu, ale mimo to może się podobać. Na pewno bardziej niż "Home".
No i najważniejsze pytanie: można gdzieś kupić płytę?

poniedziałek, 5 grudnia 2011

100 hitów Disco Polo LIVE

100 hitów Disco Polo LIVE

    Wczoraj byłem z rodzinką na spacerku i po drodze wstąpiliśmy do saloniku prasowego, gdzie dzieciaki zakupiły sobie gazetki do poczytania. Córuchna moja zakupiła Bravo Girl -dorasta dziewczyna, a synek wybrał sobie gazetkę z Elmo w środku (Elmo to jego absolutny namber łan). A ja wypatrzyłem na najniższej półce stertę czegoś takiego jak na zdjątku powyżej. 14.99 za 10 płyt z setką absolutnie najwspanialszych hitów Disco Polo!! Szał!!! Musiałem użyć całej swojej siły woli i chwycić się regału z gazetami, żeby z obłędem w oczach nie pobiec do kasy. Ale kilka szybkich wdechów i oprzytomniałem. Tylko żona moja ukochana jakoś tak dziwnie się na mnie patrzyła. Strzeliłem fotę, przypadkiem kciukiem zasłaniając facjatę jakiejś panienki (a może to jedna z tych gwiazd??) i poszliśmy dalej.
   Ale nie daje mi to wciąż spokoju. 10 płyt za 15 zeta daje cenę jednostkową złoty pińdziesiąt za cedeka. Za zestaw 40 krążków Beethovena dałem 60 zł, więc za jednego CD wychodzi... też złoty pińdziesiąt!!!!!
   Później, spacerując z rodzinką po mieście, w głowie kołatała mi się piosenka:

sobota, 3 grudnia 2011

Coma -Czerwony album

Coma

   No nie wytrzymałem! Niestety, przesłuchanie 40 płyt Beethovena na raz to ponad moje siły. Do tej pory przesłuchałem pięć. Ale co się dziwić, skoro na urodziny (były wczoraj) dostałem od swojej żony ukochanej najnowsze dzieło chłopaków z Comy. Słucham go po raz chyba setny ;-)
   I co my tu mamy? Mamy kawał porządnego, rockowego grania! Płyta zupełnie inna od "Hipertrofii", bliższa debiutowi i "Zaprzepaszczonych sił...", chociaż ten drugi album uważam za najsłabszy w dyskografii. "Excess" łaskawie pomijam, bo nijak się ma do całej reszty. Koncertówka i symfoniczne wygłupy też się nie liczą.
   Ale wracając... Mamy tu singlowy "Na pół" -świetny, lekki, doskonale zagrany numer (idealny właśnie na singiel!), mamy tu niewinnie zaczynający się, ale wchodzący w szybkie, ostre granie "W chorym sadzie" oraz jak dla mnie najlepszy, dodający energii "Los cebula i krokodyle łzy". Ta piosenka powinna być puszczana na terapii dla ludzi z depresją. Jest tak przepełniony pozytywną energią, że aż dziwne, że to Coma zagrała. W ogóle to chyba pierwszy album tego zespołu z tak pozytywnym oddźwiękiem. A tak się bałem, że po typowo nabijających kabzę "Excess" i "Symfonicznie"  zespół nie nagra nic dobrego!

czwartek, 1 grudnia 2011

Beethoven -Premium Edition

Ludwig van Beethoven -Premium Edition

   Zaszalałem, a co! Czterdzieści płyt z muzyką Ludwika van Beethovena. Kupione przedwczoraj na Allegro za niecałe 60 zika. Nówka w folii :-) Ciekawe, kiedy ja to wszystko przesłucham... No i kiedy następnego posta zamieszczę!
   Przedwczoraj, jak na dobrego obywatela Unii Europejskiej przystało, posłuchałem sobie 9 Symfonii. Ale nie na baczność, hehe. Teraz pojadę już po kolei, ale pewnie jakąś przerwę na inną muzykę sobie zrobię. Nie wierzę, żebym wytrzymał aż taką dawkę Beethovena na raz. Nie jestem żadnym znawcą, ani fanatykiem muzyki poważnej, ale od czasu do czasu warto się odchamić i troszkę tej ogłady i bardziej wysublimowanej wrażliwości załapać, prawda?

wtorek, 29 listopada 2011

Yello -Touch

Płyta CD Yello

   Najnowsza pozycja w dyskografii Yello z 2009 roku brzmi wręcz doskonale. Według mnie to taki zlepek nowych kawałków i remiksów starych rzeczy. Nie chce mi się szukać w necie, czy tak rzeczywiście jest, po prostu polegam na swojej znajomości utworów Yello.
   O ile jakościowo wszystko jest nagrane super, to muzyka duetu nie działa na wyobraźnię tak, jak robił to chociażby opisywany tutaj "Claro Que Si". To, co mamy tutaj przypomina mi bardziej ich płytę z 1991 roku,  "Baby". Mamy tu trochę szybkiej syntezatorowo-dyskotekowej jazdy w postaci "Bostich (Reflected)". To przeróbka numeru z ich debiutanckiego "Solid Pleasure". Fajny kawałek do prowadzenia auta, ale chyba oryginał był lepszy.
   Najbardziej podobają mi się kompozycje z gościnnym udziałem Tilla Bronnera który wzbogacił brzmienie zespołu wspaniałą grą na trąbce. "Vertical vision" i "Electric frame" to naprawdę faje, relaksujące utwory, które naprawdę mocno mi zapadły w pamięć po przesłuchaniu tego krążka.

niedziela, 27 listopada 2011

Cmentarz dla Vinyli

Cmentarz dla Vinyli

   Jest jedno stoisko na giełdzie szczecińskiej, gdzie od miesięcy stoją pudła z analogami. Rzucone byle jak, część jest na wózku, część stoi po prostu na podłodze. Nikt ich nie pilnuje.  Jak zobaczyłem je pierwszy raz to myślałem, że chwyciłem Pana Boga za nogi! Niestety, pobieżne przejrzenie tej sterty uświadomiło mi, że właśnie znalazłem się na Cmentarzysku Vinyli. Bolało. Naprawdę może zaboleć, gdy się patrzy na taką ilość płyt, o których albo ktoś zapomniał, albo celowo włożył do ciemnej i mokrej piwnicy i potrzymał tam kilka (-naście? -dziesiąt?) lat. Okładki są zmurszałe, spuchnięte od wilgoci. Same płyty wyglądają tak, jakby je ktoś mył piaskiem...
   A tytuły? Różne, większość to muzyka polska i z krajów Układu Warszawskiego z z lat jego funkcjonowania. Może nie są to jakieś białe kruki, ale mimo to żal serce ściska.

Cmentarz dla Vinyli

czwartek, 24 listopada 2011

Akai GX-75MKII Reference Master

AKAI GX-75MKII

   Dziś przyjechał! Nawet nie miałem czasu go porządnie ustawić na półce, tylko na kilka minut włączyłem "Aenima" Tool'a i pstryknąłem kilka fotek. A wszystko przez awarię domową. Strzeliła mi rura i miałem romantyczne popołudnie i upojny wieczór z wiertarką, młotkiem i przecinakiem. Jutrzejsze popołudnie też mam zajęte, jakby się kto pytał.
   A magnetofon? Przepiękny! Pierwsze wrażenie z tego krótkiego odsłuchu -powalające! Na razie postawiłem go na starszym bracie, ale trzeba będzie pomyśleć nad innym ustawieniem klamotów. Teraz mam naprawdę porządny magnetofon!

AKAI GX-75MKII

środa, 23 listopada 2011

Jean Michel Jarre -Equinoxe


   To strasznie stara kaseta. Kopiowana była (wtedy legalnie!) z oryginału, który miał kumpel, którego ojciec pływał i przywoził takie perełki. Zresztą mój też się kiwał na statkach i też przywoził sterty kaset. Ciekawe, dlaczego nie płyt analogowych? W moim rodzinnym domu nie było nawet gramofonu! Wszystko było na kasetach. Może dlatego mam teraz do nich taki ogromny sentyment.
   Equinoxe jest drugą słynną pozycją w dorobku Pana Jarre'a. Piszę tak, bo płyt wydanych przed Oxygene nawet nie znam. Tutaj mamy osiem kompozycji po prostu ponumerowanych Part I-VIII. Muzyka bardzo podobna do wspomnianego wcześnie Oxygene, niektórzy mówili nawet, że wtórna. Nie zgadzam się z tą opinią. Nie czuć tutaj presji na sukces, ani odcinania kuponów sławy. To zupełnie osobny, wspaniały album. Typowo elektroniczny, wspaniale wpisujący się w złoty okres muzyki tego typu. 
   Piszę tak, ponieważ uważam, że lata siedemdziesiąte, mimo bardzo drogich i skomplikowanych w obsłudze instrumentów elektronicznych były najwspanialszym okresem dla el-muzyki. Lata późniejsze, a zwłaszcza technika komputerowa zabiły ducha i wyjątkowość tego nurtu. Teraz elektroniczne kawałki można sobie zlepiać na laptopie...
   Powiem wam jeszcze jedno. Ta kaseta jest potwornie zajechana i zdarta do cna. Ale wciąż pamiętam jak grała kiedyś, zresztą jeszcze słychać to charakterystyczne brzmienie, które pokochałem. I wiecie co? Nigdy później nie usłyszałem takiego brzmienia. Mam Equinoxe na analogu, słuchałem cedeka, ale żaden inny nośnik nawet troszkę nie zbliżył się do tego dźwięku Equinoxe, który był zaklęty tutaj.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Harman Kardon HD7300 touched by Edgar


   Pamiętacie? Kupiłem go po drodze do warzywniaka po dynię. W środku wyglądał tak, jak na zdjęciu powyżej. Teraz jego bebechy wyglądają tak:


   Co się zmieniło? Przede wszystkim zasilanie. Wstawiłem gniazdo IEC i drugi transformator, który zasila tylko część analogową poprzez gniazdo CN2. Uwaga! Teraz będę się posługiwał symbolami elementów zgodnie z instrukcją serwisową, którą możecie pobrać chociażby TUTAJ. Umieszczenie drugiego trafa można zobaczyć na zdjęciu poniżej.


   Oczywiście, wnętrze i obudowa zewnętrzna zostały oklejone wytłumiającą matą bitumiczną, jak również niektóre elementy napędu. Ale to tak żeby dociążyć klamota. Cóż jeszcze? Ano, sporo.
   Zostały rozłączone D51, D52 i R56 (zasilanie układu MUTE), Q52 i Q53 usunąłem (to właśnie ten układ MUTE). C324 i C325 zostały zwarte. To są kondensatory separujące zapobiegające przedostaniu się składowej stałej do wzmacniacza. Ale po co one, skoro w każdym wzmaku na wejściu też są kondy separujące? Więc te po prostu zwarłem.
   W części cyfrowej wymieniłem C209, C128, C129, C109, C110, C111 na OsCon 47uF/10V, w zasilaniu DAC-a C24, C25 na PanasonicFC 330uF. I w zasilaczu C10, C11, C16, C17 na 4700uF Siemensa, a C20, C21 na 2200uF. A wygląda to tak:


   Poza tym kondensatory C12, C13, C14, C15, C18, C19, C20, C21, C326, C327, C328, C329, C22, C23, C24, C25, C206, C128, C129, C109, C110, C111, C310, C311, C306, C307 zostały dodatkowo zbocznikowane ceramicznymi 1uF Vishay. Pomarańczowe dropsy wyglądają tak:


   Dodatkowo zostało wyprowadzone wyjście SPDIF z układu IC201 z nóżki 4. Dałem je bezpośrednio na wyjście, ale można pokombinować z nim zgodnie z ideą Lampizatora, czyli Łukasza Fikusa.
   Obecnie cedek został włączony na noc, coby dotarł się troszkę, ale z tego co usłyszałem, to sprawuje się bardzo dobrze. Jedyną bolączką jest brak pilota. Żaden z uniwersalnych, które mam (a mam ich ze cztery) nie działa!

sobota, 19 listopada 2011

Tangerine Dream -Livemiles

Tangerine Dream

   Album koncertowy z materiałem nagranym podczas występów w Albuquerque w USA (Part One) i w Zachodnim Berlinie (Part Two). Płyta pochodzi z roku 1988 i jest to już okres, w którym grupa notuje spadek formy. Zresztą, według mnie, zespół już nigdy potem nie nagrał muzyki która by chociaż dorównywała poziomem do "Encore" czy też "Ricochet". Co prawda zespół jeszcze podtrzymuje tradycję grania na koncertach zupełnie nowego materiału, ale niestety muzyka nie jest tak absorbująca jak kiedyś... Lubię tą płytę trochę na przekór, można jej sobie posłuchać w chwili relaksu, bez potrzeby osiągnięcia emocjonalnej ekstazy. Album jest ostatnim z "Okresu Niebieskiego", po nim nastał "Okres Melrose" w którym zostały nagrane takie cuda, o których lepiej w ogóle nie pamiętać...
   Pewnego rodzaju smaczkiem tej płyty jest to, że ponad połowa materiału została zarejestrowana w... studiu, a nie podczas koncertów. Tangerine Dream często "dogrywali" w ten sposób materiał do nagrań koncertowych, ale tu już poważnie przesadzili!

czwartek, 17 listopada 2011

Marillion -Script for a jester's tear

Marillion

   "So here I am once more in the playground of the broken hearts..." -tak zaczyna się debiutancka płyta Marillion z 1983 roku. Zaczyna się utworem, który towarzyszył mi przy prawie każdym rozstaniu, a tekst piosenki znany na pamięć i pamiętany do dziś kołatał się po głowie przy co smutniejszych chwilach. 
   Album ma w sobie już magię starego Marillion, mimo trochę chropowatego brzmienia. Ale głos i teksty Fisha zwiastują przyszła karierę. Mamy tu zbiór utworów, które wryły się w moją pamięć lata temu, a emocje z nimi związane odczuwam przy każdym słuchaniu. Są płyty, które nieodwracalnie wiążą się ze mną, są częścią mojego życia. Przemawiają głosem, który rozumiem tylko ja, ponieważ wywołują wspomnienia z samego środka serca. Czasem wesołe, czasem smutne, ale tak osobiste, że pisać o nich nie sposób. A muzyka tłumaczy wszystko. I tak cudownie leczy, pomaga...
   Oczywiście najważniejszy tutaj jest tytułowy "Script...", ale niewiele mu ustępuje "He knows you know" mamy też wyśmiewający życie brytyjskiej śmietanki towarzyskiej "Garden party" oraz zamykający, świetny i potężny w swojej antywojennej wymowie "Forgotten sons":
-Halt! Who goes there?
-Death...
-Approach, friend...

niedziela, 13 listopada 2011

Firebirds -Kolory

Firebirds

   Muzykę  Firebirds poznałem w okresie absolutnej fascynacji dokonaniami Pana Cave'a. Akurat pojawił się "Murder Ballads" i gdy usłyszałem "Harry'ego" Płonących Ptaków to pokochałem ten zespół z miejsca. Klimat tego utworu bardzo podchodzi pod aurę Morderczych Ballad. I mimo, że reszta muzyki jest już zupełnie inna, to "Kolory" długo gościły w moim magnetofonie. A dziś? Cóż, przede wszystkim sama jakość nagrania strasznie się po latach pogorszyła. Nie wiem, czy tak było od początku, i dopiero teraz to zauważam, czy po prostu nośnik się zestarzał. 
   Ale muzyka wciąż mi się podoba. Oprócz wspomnianego "Harry'ego" jest to naprawdę sporo dobrych nagrań. Ballada "24 zachody Słońca", szybsza "Setna część nieba", czy też "Tysiąc pól różanych" to świetnie zagrane piosenki, które doskonale się słucha.
   Nie znam żadnych innych płyt tej Szczecińskiej kapeli, ale "Kolory" miały swoje pięć minut w moim muzycznym świecie. Mam jeszcze taką ciekawostkę. Moja siostra w tamtych czasach chodziła do szkoły muzycznej i znała jednego z członków zespołu. Już nie pamiętam kto to był, ale najważniejsze jest to, że   siostrzyczka załatwiła mi autografy całej grupy, czym chwalę się na zdjęciu poniżej!



piątek, 11 listopada 2011

Kult -Ostateczny krach systemu korporacji

Kult

   Patrząc na to, co się dzieje w dzisiejszych czasach, kryzys, dogorywanie Grecji, coraz wyższe ceny i bankructwa banków, tytuł płyty Kultu z roku 1998 jawi się jak wizja proroka. Z taką to refleksją chciałem sięgnąć po tą kasetę czytając post o niej  właśnie na świetnym blogu "Rolowy świat muzyki i nie tylko".
   Więc trzeba posłuchać, nie ma rady, przypomnieć sobie tą muzykę, którą słuchałem ostatni raz studentem jeszcze będąc. Sięgnąłem na półeczkę z taśmami, otwieram pudełko i...


...nie ma kasety!!!!!!!! Arghhh.... Pewnie ją komuś kiedyś pożyczyłem, albo zostawiłem w samochodzie, który dawno temu sprzedałem, albo... albo... albo... Ech, co za różnica. Słuchania nie będzie.
   Niestety, Szanowni Czytelnicy, jeśli chcecie się dowiedzieć więcej o muzyce zawartej na tym albumie, to przeczytajcie sobie post Rola. W ogóle warto tam zaglądać, ale nie zapominajcie o mnie!

środa, 9 listopada 2011

10000 x Music on the head

10000 x Music on the head

   Mamy święto! Pewnie dla niektórych to nie jest dużo, ale ja się cholernie cieszę! 10000 odwiedzin to taka ładna, okrągła liczba. Pamiętam jak się cieszyłem, gdy pękł pierwszy tysiąc, teraz strzelił już dziesiąty, pozostaje mi już tylko czekać na setny :-) A więc korzystając z okazji chciałbym serdecznie pozdrowić wszystkich odwiedzających, a w szczególności komentujących. Jedziemy dalej z tym koksem!
   A na zdjęciu (jakby ktoś nie wiedział) beczułka kondensatora elektrolitycznego 10000 uF. Tak na szczęście!

wtorek, 8 listopada 2011

Audio Show 2011

Audio Show 2011

   Już w ten weekend w Warszawie rusza po raz piętnasty Audio Show -czyli (prawie) najlepsze i (prawie) najdroższe klamoty do słuchania muzyki na świecie zgromadzone w jednym miejscu. To jedyna tego typu impreza w Polsce. Już od lat obiecuję sobie, że w tym roku jeszcze nie, ale w następnym na pewno pojadę. I tak też jest tym razem. Za rok pojadę!
   Jeśli chcecie się dowiedzieć więcej o wystawie, co tam znajdziecie, jak tam dojechać i inne organizacyjne sprawy, to wystarczy kilknąć w obrazek. A jeśli ktoś z Was, drodzy czytelnicy, pojawi się na tej imprezie, to proszę o krótką notkę :-)

niedziela, 6 listopada 2011

Nick Cave -Let love in

Nick Cave

   To płyta od której zacząłem słuchanie twórczości Nicka. Potem już tylko było poszukiwanie wcześniejszych płyt Pana Jaskinii. Po niej wydał "Murder ballads" która zdaje się być doskonałym uzupełnieniem "Let love in".
   Ale wracajmy do muzyki. Nie ma tu słabszego utworu. Zaczynamy świetnym "Do you love me?", a potem jest już tylko lepiej. Temat miłości wałkowany jest przez Cave'a od zawsze, ale tutaj gdy słyszymy "Despair and deception, Love's ugly little twins Come a-knocking on my door, I let them in" to aż chce się zapytać:


czwartek, 3 listopada 2011

Ministry -Psalm 69

Ministry

   Nie da się ukryć, że jest to najlepszy album Ministerstwa.  Takie rodzynki jak "N.W.O.", czy mój ulubiony "TV II" dają nieźle popalić. W sumie oprócz wcześniejszego "The Land of Rape and Honey" (którą to też mam na kasecie) to Ministry nie wydali nic, co chociażby zbliżyło się do muzyki tutaj nagranej. Jest moc, jest energia, jest wszystko to, co kochamy w industrialnym łomocie :-) Często wracam do tej kasety przypominając sobie radosne czasy studiowania, kiedy to w szczecińskim Słowianinie szalałem przy tych dźwiękach. Ech...
   Mam kumpla, który dawno temu połasił się na analoga Ministry z wcześniejszego ich okresu działalności i przeraził się nie na żarty, gdy usłyszał popowo-elektroniczną papkę. Ma tą płytę do dzisiaj, ale nie włącza jej nigdy. Ciekawe dlaczego?

wtorek, 1 listopada 2011

Harman Kardon HD7300 i... dynia :-)

Harman Kardon HD7300

   No nie mogłem się powstrzymać... Klocek brzydki jak noc, ale jeszcze nic spod szyldu Harmana Kardona nie rozkręcałem! Aukcja Allegro, odbiór osobisty... Poszliśmy po niego całą rodzinką. Córuchna potrzebowała halloweenową dynię, więc po drodze wstąpiliśmy do warzywniaka i zakupiliśmy takową. Dynia została poddana wieczorem pewnym przeróbkom i udoskonaleniom, a efekt finalny widać poniżej. W szkole mojej córeczki bardzo się podobała :-)



   Ale wracajmy do Harmana. Na początku miał służyć jako przeszczep lasera do mojej Yamaszki, ale przed aktem destrukcji postanowiłem mu się przyjrzeć bliżej. Rozkręciłem dziada i na samym początku zaskoczył mnie brak op-ampów wyjściowych. "Przecież muszą gdzieś tu być!" -pomyślałem. Wcale nie musiały. Stopień analogowy jest zrealizowany na tranzystorach. Zainteresowało mnie to na tyle, że poszukałem schematu i moje zaskoczenie było jeszcze większe. Część cyfrowa, część sterowania i część analogowa ma osobną linię zasilania! Z jednego trafa, to prawda, ale praktycznie na osobnych prostownikach i stabilizatorach. No, DAC pracuje na odczepie z mostka Graetz'a dedykowanego części cyfrowej, ale ma osobny stabilizator. Zresztą spójrzcie sami jak wygląda w środku.



   Po podłączeniu Harman zagrał o wiele ciekawiej niż moja Yamaha po przeróbkach! Decyzja zapadła.  HD7300 nie zostanie rozkręcony na części. Zostanie dopieszczony ręką Edgara! Będzie zabawa! 
   Aha, jeszcze jedno... Klamot kosztował złoty pięćdziesiąt drożej niż ta dynia...

sobota, 29 października 2011

Bionulor

Bionulor

   Oto debiutancka płyta Bionulora z roku 2009. Kim jest Bionulor i skąd go wytrzasnąłem? Ano (co może stać się już nudne) z forum mojej ulubionej gazety "Hi-Fi i Muzyka" oczywiście! Kiedyś-tam-kiedyś znalazłem wątek, w którym Bionulor pochwalił się swoim debiutem. Jak zapewne zdążyliście zauważyć, żyję muzyką elektroniczną i wszelkie eksperymenty z nią związane witam z niekłamanym entuzjazmem. Więc obiecałem sobie, że kiedyś w końcu kupię tą płytę. Obiecanki-cacanki... Czas mijał i Bionulor zdążył wydać swoją drugą płytę, "Sacred mushroom chant", a ja wciąż pozostawałem w stanie "chciejstwa" zakupu. W międzyczasie znalazłem stronę Bionulora na Myspace i nawet zostaliśmy "znajomymi". Przesłuchałem dostępne tam utwory i... zakup płyt wciąż wisiał w próżni.
   Aż do teraz. Kupiłem od razu oba albumy. Mam teraz całą dyskografię :-) Ale zajmijmy się debiutem. Muzyka tam zawarta powstaje na podstawie metody "100% sound recycling" wymyślonej przez autora. Cóż to oznacza? Otóż każdy utwór powstaje z jednego sampla, który potem jest przetwarzany, a wszelkie zakłócenia i szumy powstałe przy jego tworzeniu nie są usuwane. Fajnie tak sobie to napisać, ale gdy się słucha tej muzyki, to ciężko w to uwierzyć. Naprawdę! Mamy tu do czynienia z potężną dawką eksperymentu muzycznego, który nie pozwala ot, tak spokojnie posłuchać tej płyty. Muzyka absorbuje, zniewala, nie pozwala skupić się na czymkolwiek innym oprócz słuchania. Nie jest to łatwy przekaz, ale chwile poświęcone na zagłębienie się w świecie stworzonym przez Bionulora nie są stracone, zapewniam was.  Jeśli lubicie elektroniczną muzykę eksperymentalną to kupcie tą płytę, a najlepiej obie. Nie pożałujecie! Cena niewielka, aby się przekonać wystarczy kliknąć tutaj.
   Ale zapomniałbym! Chciałem się pochwalić! Kupując płyty na Allegro poprosiłem o dedykację. I mam! Popatrzcie!

Bionulor -dedykacja

wtorek, 25 października 2011

Miles Davis -Big fun

Miles Davis -Big fun

   Z tą kasetą (i nie tylko z tą!) wiąże się taka historia: jak wiecie zaglądam na forum pisma Hi-Fi i Muzyka i poznałem tam kilku zapaleńców muzycznych, którzy na sprzęcie i muzyce na pewno znają się lepiej niż ja :-)
   Od Wycy kupiłem pre gramofonowe CS Blue, ale Iro zrobił mi taką radosną frajdę, że aż do dziś nie mogę uwierzyć, że tacy ludzie jeszcze chodzą po tym Bożym świecie. Otóż pewnego pięknego dnia dostałem od niego info, że ma około 50 kaset z którymi nie ma co zrobić, sam ich nie używa, wręcz mu przeszkadzają. Więc może bym chciał? Heh, pewnie, że chciałem! I wiecie co? Zrobił to całkowicie BEZINTERESOWNIE. Rozumiecie? Nie? No to inaczej. Nie zapłaciłem za nie złamanego grosza. NIC. Mało tego. Ira w życiu nie widziałem na oczy, nie jest moją rodziną, znamy się tylko przez forum. Nieczęsto zdarzają się tacy ludzie, prawda?
   Więc niech ten post będzie formą podziękowania za ten wspaniały gest, zwłaszcza, że muzyka na kasetach jest zacna i bardzo dobrze nagrana. Słuchając kaset z taką jakością nagrań aż nie chce się wracać do cedeków.  Słuchałem już z nich Porcupine Tree, słuchałem Camel, a dziś pora na Milesa Davisa.
   Kiedyś już pisałem: nie znam się na jazzie. Ale czasem mnie ciągnie ku temu gatunkowi, w sumie nawet nie wiem czemu. Po prostu szukam odmiany? Nowych emocji? Na "Big fun" znalazłem i to, i to. Nie wiem, czy jest to płyta dobra, czy zła, ale dziś mnie zafascynowała. Dużo tu przestrzeni, eksperymentu, trudnej do opisania wartości, która każe skupić się na płynących dźwiękach. Może piszę bzdury, ale tak to właśnie odbieram. Davisa słuchałem jeszcze wspaniałego "Kind of Blue" oraz "Tutu", które mi nie podeszło. Ale "Big fun" okazało się dużą radochą również dla mnie!

niedziela, 23 października 2011

Klaus Schulze -Are you sequenced?

Klaus Schulze -Are you sequenced?

   Tytuł albumu odnosi się oczywiście do Hendrixsowskiego "Are you experienced?" Nie wiem ile ma z nim wspólnego, bo go nie słyszałem :-( Może kiedyś nadrobię braki. Kaseta pochodzi z roku 1997, a źródła podają, że album został wydany w roku 1996. Ciekawe, skąd ta rozbieżność.
   A muzyka? Hmm... Czuć tu sterylną fascynację Klausa cyfrowym dźwiękiem. Całość przypomina mi trochę "The Dresden performance". No, może jest tu większa dynamika, muzyka zmienia się tu o wiele szybciej. Dużo tu improwizacji. Cała ta kaseta to jedna wielka improwizacja!
   A jak się tego słucha? No, tu mam problem. Z jednej strony jest przestrzennie, szybki rytm elektronicznej perkusji nadaje muzyce dużo dynamiki, ale... No właśnie. Wolę starsze klimaty Klausa, co zresztą już wcześniej pisałem. Analogowe brzmienia bardziej mnie fascynują.

piątek, 21 października 2011

Kate Bush -Director's cut

Kate Bush -Director's cut

   Posłuchałem tej płyty pierwszy raz w pracy, grała sobie jako tło do obowiązków i nie wypadła dobrze. Niby coś tam sobie grało, ale było smętnie, mdło i nijako. Teraz postanowiłem posłuchać jej jeszcze raz na spokojnie w domciu. I nie jest lepiej. Niestety... Może poprawiło się odczucie co do dynamiki samej muzyki (nie jest tak strasznie smętnie), ale ogólnie rzecz ujmując nie jest to dobra płyta. Jest przeciętna. Po prostu.
   Jeśli tak mają brzmieć nowe, ciekawsze wersje piosenek z dwóch chyba najważniejszych albumów Kate Bush, to ja wychodzę. Poza tym głos Pani Bush już nie brzmi jak kiedyś. Jest stłumiony, matowy i na dodatek pojawia się bardzo denerwujące seplenienie. Czy to już wiek upomina się o swoje prawa?

środa, 19 października 2011

Eris Is My Homegirl

Eris Is My Homegirl

   Wymiękłem... Już kilka dni temu! Ale od początku. Chyba w Niedzielę z żoną skakaliśmy sobie po kanałach w telewizorze i traf chciał, że wskoczyliśmy na Polsat, gdy leciał show "Must be the music". Mam przesyt oglądania tego typu programów i w sumie już miałem wcisnąć plusik na pilocie aby polecieć dalej, ale akurat miał się zacząć występ "Eris...". Na pierwszy rzut oka wydało mi się, że usłyszę następną polską wersję brit-popu. Srogo się myliłem. Zagrali. I to jak! Wcisnęło mnie w fotel, serce szybciej zabiło, a oczy wyszły z orbit. Masakra. Odjazd na całego! To, co ten siedemnastolatek wyczynia ze swoim głosem, po prostu zwala z nóg. Poza tym zespół jest świetnie zgrany, utwory nie rażą monotonią. Zresztą po kilknięciu powyższego obrazka przeniesiecie się na ich Facebookową stronę, na której można posłuchać trzech numerów. Koniecznie posłuchajcie wszystkich!
   Jak każdy z nas słyszałem już wielu wykonawców uczestniczących w takich programach. Idol, Mam talent, X-Factor i inne takie skutecznie uodporniły mnie na smętnie zawodzące panienki i pseudo-rockowych kolesi całujących potem foki. Niestety, po ogłoszeniu wyników okazywało się, że laureaci nie mają nawet pomysłu na materiał na płytę. Doskonale radzili sobie wyśpiewując cudze utwory, a gdy przyszła pora na nagranie autorskiego materiału, wyłaziła marna pustka. Chlubnymi wyjątkami są Ania Dąbrowska i ostatnio Kamil Bednarek (chociaż jego nie trawię, bo nie lubię reggae).
   Kończąc swój przydługi wywód tylko jeszcze napiszę, że "Eris Is My Homegirl" to jak na razie jedyny zespół z kręgu wykonawców para-Idolowych, o którym pomyślałem, że jego płytę na pewno kupię.
   Tylko co to do cholery znaczy "Eris Is My Homegirl"???

poniedziałek, 17 października 2011

Yello -Claro Que Si

Yello

   Yello to jeden z tych zespołów o których raczej się nie słyszy. Polubiłem go milion lat temu, gdy w ukochanej Trójce ich usłyszałem (jaka to była płyta to już nie pamiętam). Pamiętam, że czytałem wtedy "Aleję Potępienia" Rogera Zelaznego i ich muzyka tak rewelacyjnie współgrała w post-nuklearnym światem stworzonym w książce, że postanowiłem się rozejrzeć za ich płytami. A że w tamtych czasach jedyną możliwością posłuchania ciekawej muzyki były Trójkowe audycje, to ślęczałem wieczorami z kasetą gotową do nagrania. W ten sposób mam ich prawie wszystkie płyty na kasetach. 
   Ale tą jedną mam na analogu. Nie jest to ich najlepszy album, ale ma w sobie ten niepowtarzalny klimat, tą umiejętność stworzenia muzycznego spektaklu, opowiedzenia historii, która trafia nawet bez zrozumienia tekstów piosenek. Wszystko zostaje wyświetlone  głowie.
   To chyba jedyny zespół, który w ten sposób potrafi dotrzeć do słuchacza.

sobota, 15 października 2011

Kraftwerk -Autobahn

Kraftwerk -Autobahn

   Kraftwerku to jeszcze chyba u mnie nie było. To błąd! Przecież to jedna z grup, która przyczyniła się do rozwoju obecnej muzyki elektronicznej, włączając w to techno. No więc dziś przejedziemy się Autostradą w wyobrażeniu Elektrowni ;-)
   Na początku słychać odgłos ruszania czegoś na kształt samochodu, aczkolwiek nie jest to na pewno czterodrzwiowa osobówka... Tak wita nas dwudziestodwu minutowy utwór, w którym praktycznie się nic nie dzieje. Witamy na Autostradzie! Jest rytmicznie, jest jednostajnie, ale czy jest monotonnie? Wcale nie! Autobahn to utwór, który w sumie mógłby trwać nawet trzy godziny, a i tak nikt by się nie zorientował.
   Zastanawiacie się dlaczego trwa akurat tyle czasu? To proste. Dłuższy utwór chyba by się nie zmieścił w całości na jednej stronie płyty winylowej, a nie zapominajmy, że "Autobahn" ukazał się w roku 1974, więc nikt o cedekach nawet nie marzył.
   Co jest dalej na płycie? A w sumie kogo to obchodzi? No, chwila... Jest jeszcze jedna perełka wśród tego eksperymentalnego improwizowania. To "Kometenmelodie 2"! Jejka, jak ja lubię ten utwór! Jest tak radośnie naiwny, że aż człowiek sam się uśmiecha bez przyczyny! Naprawdę, fajny kawałek!

piątek, 14 października 2011

The Moody Blues -In search of the lost chord

The Moody Blues

    Oto płyta, której tytuł widnieje jako rozwinięcie nazwy mojego bloga! Moody Blues jest bardziej kojarzony z płytą "Days of future passed" i pochodzącym z niej przebojem "Nights in white satin". Ale i tutaj jest kilka kawałków chwytających za serce. Słuchając "In search..." wkraczamy w świat transcendentalnej medytacji i psychodelii okraszonej narkotycznymi podróżami twórców. Album na miarę tamtych hipisowskich czasów. Początki rocka progresywnego? Jak najbardziej!
   Moim absolutnym naber łan jest tutaj "Thinking is the best way to travel", praktycznie zawsze słucham tej płyty od... drugiej strony. Zaczyna się ona świetnym "Voices in the sky" który potem przechodzi w "Thinking..." A potem... Potem już czekam na końcowy "Om". I czasem nawet nie obracam vinyla, tylko jeszcze raz puszczam sobie stronę B.